RZ: Odważył się pan po powrocie do domu obejrzeć powtórkę spotkania w Bytomiu?
Marcin Wróbel: Odważyłem się i muszę przyznać, że był to przykry widok.
Popełnił pan pod koniec pierwszej połowy trzy błędy w jednej akcji, a potem jeszcze wyrzucił na trybuny trenera Michała Probierza i straszył kartkami każdego protestującego piłkarza. Te groźne miny miały zamaskować strach, że wcześniejsze decyzje były niesłuszne?
W chwili ich podejmowania nie miałem żadnych wątpliwości. Mój błąd polegał na tym, że patrząc na sytuację, w której podyktowałem rzut karny dla Korony, zgubiłem z pola widzenia piłkę. Nie widziałem, jak ona zmienia kierunek lotu, co byłoby podpowiedzią, że Pavol Stano zrobił czysty wślizg, a dopiero potem Marcin Kaczmarek zaczepił o jego nogi. Skupiłem się na ich zderzeniu, zobaczyłem, jak Słowak wyrzuca Kaczmarka w powietrze. A że piłkarz Korony byłby sam na sam z bramkarzem, więc zgodnie z przepisami musiałem też wyrzucić Stano z boiska. Byłem źle ustawiony, to był w tej sytuacji mój największy błąd. A potem już nie miałem wyjścia. Skoro byłem przekonany, że miałem rację, to pilnując porządku, musiałem karać tych wszystkich, którzy chcieli go zakłócić. Lawina zdarzeń ruszyła wcześniej.
I zmieniła przebieg meczu, dając Koronie zwycięstwo, a Polonię skazując na porażkę.