Boniek prezesem, Zdzisław Kręcina sekretarzem generalnym, Grzegorz Lato wiceprezesem do spraw zagranicznych. Ze wszystkich możliwych wariantów przedzjazdowych układanek ten jeszcze do niedawna wydawał się najmniej prawdopodobny, ale dziś i jego nie można wykluczyć.
Na szczęście dla Bońka, to nie są normalne wybory. W takich nie miałby szans. Zbyt wielu delegatów uraził w przeszłości, zbyt wielu uwiera swoją pozą światowca, zbyt wielu wreszcie podejrzewa, że Boniek kierując PZPN, miałby na względzie najpierw dobro swoje, potem długo nic i w końcu ewentualnie troszczyłby się o związek. Ale dziś, gdy trwa stan wyjątkowy, osobiste animozje mogą się okazać mniej ważne niż chęć uciszenia choć na chwilę nagonki na PZPN.
[srodtytul] Lud chce, niech ma [/srodtytul]
Wybór Kręciny ani Laty tego nie zapewni. Każdy z nich jako prezes będzie znakiem zwycięstwa starego porządku. Minister sportu Mirosław Drzewiecki poniósł już w walce ze związkiem zbyt dużo prestiżowych porażek, by ścierpieć kolejną. Granie ministrowi na nosie daje związkowym działaczom dużo radości, ale to ryzykowna zabawa w sytuacji, gdy tak wiele jest do wygrania przy organizowaniu razem z rządem Euro 2012. Dlatego w związkowych kuluarach coraz częściej wspomina się o tym, że wybór Bońka to nie byłby najgorszy pomysł. Zwłaszcza po esemesowym głosowaniu podczas niedzielnej debaty w TVP Info, gdy kibice wybrali Bońka ponad 60-procentową większością, a na pozostałych kandydatów, patrząc po słupkach poparcia, głosowały tylko rodziny i znajomi.
Skoro lud tak chce Bońka, to proszę bardzo – zaczęła kalkulować część działaczy. Zyski, jeśli chodzi o wizerunek związku, będą ogromne, minister się uspokoi, a ryzyko niewielkie. Po pierwsze, prezes, choćby najbardziej apodyktyczny, nie może rządzić sam. Po wyborach proponuje kandydatury trzech wiceprezesów, ale już pozostałych dwóch oraz dziesięciu zwykłych członków z arządu wskażą inni.