Podpis pod umową, która ma rozpocząć nowy złoty wiek Realu, Kaka złożył w brazylijskim Recife, na zgrupowaniu kadry, o północy naszego czasu. Potem kluby wymieniły się dokumentami i jednocześnie, pół godziny po północy, ogłosiły transakcję na swoich stronach internetowych. Real przywitał Kakę u siebie na najbliższych sześć lat, a Milan dziękował mu za sześć lat, które spędził w Mediolanie.
Brazylijczyk wcale nie chciał rozstawać się z San Siro. Tydzień temu, gdy wyjeżdżał do Brazylii, powtórzył, że z własnej woli nigdy z Milanu nie odejdzie, ale zrozumie, jeśli klub uzna, że lepiej będzie się rozstać i dzięki temu załatać dziurę w budżecie.
Zimą Kaka odrzucił propozycję Manchesteru City, mimo że arabscy właściciele klubu byli gotowi obsypać złotem jego i Milan. Piłkarzowi proponowali pensję sięgającą 20 milionów rocznie, klubowi 100 mln.
Szejkom z Manchesteru Milan odmówił, Realowi nie, choć dawał mniej. Ale szejkowie nie są przyjaciółmi Adriana Gallianiego i Silvia Berlusconiego, a Florentino Perez, nowy stary szef Realu, jest. Dobił targu z Włochami już w ubiegłym tygodniu, rzekoma oferta last minute z Chelsea – 18 mln euro pensji dla Kaki, Real zapewni mu 9 – niczego już nie mogłaby zmienić. Chelsea zresztą zapewnia oficjalnie, że propozycji nie składała. Co więc opóźniło ogłoszenie transferu o tydzień? Podobno o zwłokę poprosił Berlusconi, zależało mu, by Kaka odszedł dopiero po wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Kibice Milanu są wściekli. Rozumieją, że kryzys wymusił sprzedaż Kaki, ale dlaczego za 64,5 mln (2,7 mln dostanie Sao Paulo, klub, który wyszkolił Kakę), a nie 100, nie potrafią sobie wytłumaczyć.