Jest takie miejsce na mapie europejskiej piłki, które kiedyś kojarzyło się z wielkością, klasą i tradycją, a dziś najwierniejsi kibice odwracają od niego wzrok. Klub, w którym miliony euro wydaje się ostatnio dziesiątkami i bez sensu, trenerów zatrudnia i zmienia w ciemno, a światowy poziom utrzymuje tylko w arogancji.
Bayern Monachium w tym roku szukał ratunku już u trzech trenerów. Jeśli chodzi o transferowe wydatki w ostatnim czasie, wyprzedza go tylko Real i Manchester City. Zarobił na poprzedniej Lidze Mistrzów więcej niż jej zwycięzca, Barcelona. I nic z tego nie wynika.
Ani trener Louis van Gaal, ani sprowadzone latem gwiazdy, ani pieniądze szczęścia Bayernowi nie dały. W Bundeslidze od półtora roku nie potrafi zostać liderem. W Lidze Mistrzów właśnie został upokorzony na Allianz Arena przez Bordeaux, pokonany 0:2 i praktycznie wyeliminowany. Gospodarze marnowali sytuacje, goście wykorzystali wszystkie ich błędy.
Trener Laurent Blanc z Bordeaux w przeciwieństwie do van Gaala nie udaje alfy i omegi. Holender ma ambicję nauczenia piłkarzy wszystkiego. Blanc codziennych treningów się nie dotyka. Ma od tego swoich ludzi. Jak mówi, instrukcję prowadzenia treningu można dziś kupić w byle księgarni na rogu. Rolę trenera rozumie inaczej, na wzór brytyjski: to ktoś, kto jest zarządcą talentu, wytycza drogę, dobiera taktykę. I Blanc to robi. Najpierw wytyczył drogę do mistrzostwa Francji i zburzenia imperium Olympique Lyon, a teraz po gruzach Bayernu przeprowadził swoich piłkarzy do 1/8 finału Ligi Mistrzów.
Mecz Milanu z Realem ani nie rozczarował, ani nie zachwycił. Gospodarze próbowali dotrzeć sprytem tam, gdzie już ich nogi nie zaniosą. A młodzi, zdolni i ambitni z Realu raz grali pięknie, a raz tak, jakby się pierwszy raz spotkali na rozgrzewce.