– Nigdy nie miałem lepszej drużyny w finale – twierdzi Jürgen Klopp. To jego czwarta próba zdobycia europejskiego trofeum, trzecia z Liverpoolem. Czy wreszcie zakończona sukcesem?
W 2016 roku zespół z Anfield dotarł do finału Ligi Europy, ale nie znalazł sposobu na broniącą tytułu Sevillę (1:3). Dwa lata później, już w Lidze Mistrzów, przegrał (również 1:3) z Realem.
Najbliżej wywalczenia pucharu był jednak Klopp w 2013 roku: z Borussią Dortmund i trzema Polakami w składzie (Robertem Lewandowskim, Jakubem Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem). Całe Wembley szykowało się już na dogrywkę, gdy Arjen Robben strzelił dla Bayernu gola na wagę zwycięstwa w Champions League.
Pozytywne myślenie
O zaskoczeniu mówić było trudno. Drużyna z Monachium kilka tygodni wcześniej wróciła na tron w Bundeslidze, w finale LM była drugi rok z rzędu – zdeterminowana, by zmazać plamę na honorze, jaką była porażka przed własną publicznością z Chelsea po serii rzutów karnych.
Dziś to Liverpool ubrany został w szaty faworyta, choć mało brakowało, by tak jak Tottenham nie wyszedł nawet z grupy. W Premier League wygrał obydwa mecze z londyńczykami i do ostatniej kolejki bił się z Manchesterem City o mistrzostwo. Do sobotniego finału na stadionie Wanda Metropolitano przystąpi więc z przewagą psychologiczną.