W pierwszej kolejce drugiej rundy rozgrywek ekstraklasy, gdy punktów już nikt dzielić, ani zabierać nie będzie, Legia straciła pozycję lidera. Na pierwszym miejscu tabeli rozgościł się jej kosztem Lech - i to poznaniacy mają teraz wszystkie karty w swoich rękach, by zapewnić sobie mistrzostwo Polski. Nie muszą się oglądać na nikogo, są panami swojego losu. Legioniści natomiast, by marzyć o tytule, co weekend będą musieli nie tylko sami wygrywać, ale przede wszystkim sprawdzać wyniki poznaniaków.
W drugiej połowie mecz był rewelacyjny do oglądania i godny miana klasyku ekstraklasy. O pierwszej części lepiej się nie rozwodzić i jak najszybciej o niej zapomnieć. Piłkarze Lecha, którzy w tym roku nie potrafią zagrać dwóch równie dobrych połówek, wyszli z szatni żądni krwi. Dwie minuty po rozpoczęciu drugiej połowy, po rzucie rożnym, do zagubionej w polu karnym piłki dopadł Darko Jevtic - i goście wyszli na prowadzenie. Minęło kolejne 120 sekund i Karol Linetty zatańczył z Inakim Astizem, który wywrócił się przed polem karnym, i podwyższył na 2:0.
Lech w każdym z trzech poprzednich meczów z Legią jako pierwszy strzelał bramki. W pierwszym spotkaniu w Warszawie Kolejorz prowadził 2:0, ale skończyło się na remisie 2:2. W rundzie rewanżowej znowu było 2:0 dla Lecha, ale tym razem zawodnicy Henninga Berga nie byli w stanie strzelić tylko jednego gola. Wreszcie w Pucharze Polski przed tygodniem poznaniacy prowadzili, ale Legia zdołała rozstrzygnąć finał na swoją korzyść, wygrywając 2:1.
Gdy w 54. minucie kontaktową bramkę zdobył Ivica Vrdoljak, wydawało się, że historia się powtórzy. Tym razem jednak Lech nie dał się wymknąć zwycięstwu, chociaż w czwartej minucie doliczonego czasu gry kapitalną okazję zmarnował wprowadzony po przerwie Guilherme. Lech mógł już w tym czasie jednak prowadzić 3:1. Tuż po wejściu na boisko kapitalną akcją popisał się Zaur Sadajew. Czeczeniec przebiegł przez całą połowę, a Ivica Vrdoljak wyglądał jakby towarzyszył mu w porannym joggingu, a nie próbował odebrać piłkę. Sadajew wpadł w pole karne, przelobował Dusana Kuciaka, a gdy piłka leciała w powietrzu na kilka milisekund na stadionie zrobiło się całkowicie cicho. Dopiero gdy piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła w pole, na trybuny wróciło życie.
Legia po raz ostatni nie była liderem w tym sezonie na początku października 2014 roku, gdy w 11. kolejce przegrała z Piastem na wyjeździe 1:3. Pierwszą pozycję odzyskała jednak już w następnej serii gier. I od 17 października, aż do dziś, patrzyła na ligę z wyższością. Kto wie, czy ta pycha – wszak jeden z siedmiu grzechów głównych – nie okaże się gwoździem do trumny Legii.