Próbował już trzy razy, tak jak inni, bez skutku. W 1999 roku, kilkanaście miesięcy po zwycięskim finale z Juventusem, uległ w ćwierćfinale Dynamu Kijów. Dwa lata później odpadł w półfinale po dwumeczu z maszerującym po triumf Bayernem. A w 2003 roku, znów w półfinale, okazał się gorszy od Juventusu.
Czy w środę historia się powtórzy? Wtedy pierwsze spotkanie przed własną publicznością Królewscy wygrali 2:1, ale w rewanżu jeszcze przed przerwą roztrwonili przewagę, przegrali 1:3 i finał obejrzeli w telewizji. Na pocieszenie zdobyli mistrzostwo Hiszpanii, teraz tytuł jest już poza ich zasięgiem, więc brak sukcesu w Europie zostanie uznany za klęskę. Może pracy nie straci Carlo Ancelotti (podobno ma obietnicę prezesa Florentino Pereza, iż wypełni obowiązujący jeszcze przez rok kontrakt), ale jakieś głowy pewnie polecą.
Po meczu w Turynie najbardziej oberwało się Garethowi Bale'owi. Tworzący atak z Cristiano Ronaldo Walijczyk snuł się po boisku. – Podawajcie mu częściej piłkę i pozwólcie błyszczeć – prosi agent zawodnika Jonathan Barnett. – Czasem lepiej siedzieć cicho, gdy nie było się na ani jednym treningu i nie zna atmosfery, jaka panuje w szatni – odpowiada Carlo Ancelotti i zapewnia, że w Madrycie problem Bale'a nie istnieje.
Przed tygodniem rozczarował też Sergio Ramos nieradzący sobie w środku pomocy. „Nigdy więcej nie ustawiajmy go w tym miejscu" – apelował dziennik „AS", przyznając, że był to „okropny wieczór, o którym należy jak najszybciej zapomnieć. Zespołowi brakowało charakteru, grał apatycznie i źle w obronie".
Bardziej optymistyczna jest „Marca": „Od Berlina dzieli nas zaledwie jeden gol". Zaledwie i aż, biorąc pod uwagę, że Juventus nie przegrał żadnego z ośmiu ostatnich spotkań LM, a Gianluigi Buffon wyjmuje piłkę z bramki w średnio co drugim meczu.