Jose Mourinho prowadził już Inter w latach 2008 – 2010. W Mediolanie szanują go za dwa tytuły, Puchar i Superpuchar Włoch, ale przede wszystkim za triumf w Lidze Mistrzów. Niedawno udzielił wywiadu, w którym przekonywał, że z przyjemnością wróciłby do Mediolanu. Z kolei katarscy właściciele Paris Saint-Germain byliby skłonni zapłacić mu fortunę, żeby spełnił ich marzenia o podboju Europy.
Pytanie, czy Mourinho byłby w stanie porzucić Anglię. Nie brak głosów, że życie w Londynie tak mu się spodobało, że nawet w razie utraty posady wolałby tam zostać, wziąć ewentualnie urlop od trenowania i popracować jako ekspert.
Dla Romana Abramowicza rozstanie z Mourinho byłoby kosztowne. Portugalczyk podpisał latem nową, obowiązującą do 2019 roku umowę, a jej zerwanie wiązałoby się z wypłatą ok. 30 mln funtów odprawy. Na początku października, po porażce z Southampton, Abramowicz wydał oświadczenie, w którym zapewniał, że trener ma jego poparcie, ale dodał, że drużyna musi zacząć grać lepiej. Przez chwilę tak było, Chelsea pokonała Aston Villę, ale w sobotę powróciły demony – po zakończonych kolejną porażką derbach z West Hamem, które zespół kończył w osłabieniu (czerwona kartka Nemanji Maticia) i z Mourinho na trybunach.
Mistrz Anglii przegrał połowę z 10 dotychczasowych meczów Premier League. To najgorsza seria, odkąd Abramowicz został w 2003 roku właścicielem Chelsea. Przed sobotnim szlagierem z Liverpoolem londyńczycy zajmują w tabeli dopiero 15. miejsce, do prowadzącego Manchesteru City tracą aż 11 punktów. Ale – jak twierdzi „Independent" – „zwolnienie człowieka, który odmienił klub, byłoby w tym momencie poważnym błędem". Nawet jeśli sezon wydaje się już stracony.
Medialna karuzela jednak ruszyła, na giełdzie wciąż te same nazwiska. Jedni do wzięcia od zaraz – jak bezrobotny Carlo Ancelotti (pracował już w Londynie, zdobył dublet w 2010 roku), inni – jak Pep Guardiola czy Diego Simeone – najwcześniej dopiero po sezonie. Jest też kandydatura nowa: John Terry. „Chelsea potrzebuje silnego przywództwa. Jeżeli ktoś mógłby przejąć drużynę do końca sezonu, to właśnie on" – pisze „Telegraph", choć zauważa jednocześnie, że wybór ten obciążony jest także sporym ryzykiem.