Napastnicy
Z napastnikami również kłopoty bogactwa. Ernest Wilimowski, który w pierwszym meczu Polski na mistrzostwach świata wbił cztery bramki Brazylii, miałby szansę – gdyby takie rankingi robiono – zostać najlepszym napastnikiem przedwojennego świata. Ale jak to porównać z czasami, w których każdy występ piłkarza jest zapisany na taśmie filmowej. Po Wilimowskim zostało bardzo niewiele takich świadectw. Wiemy, że był genialny, ale opieramy się tylko na przekazach ustnych i pisanych.
Ernest Pol, patron stadionu Górnika w Zabrzu, miał ogromne szanse znaleźć się w tej drużynie w pomocy lub w ataku. Był polskim odpowiednikiem Alfredo di Stefano. Wyjątkowym strzelcem (rekord goli zdobytych w lidze wciąż należy do niego) i strategiem. Grał w kilku systemach od angielskiego WM po brazylijski 4-3-3, pełniąc w nich rolę egzekutora lub stratega. Nauczyciel Włodzimierza Lubańskiego.
Ale dla Pola nie ma miejsca w jedenastce stulecia, bo w jego czasach reprezentacja nie odnosiła sukcesów, a jego dwie drużyny klubowe: Legia i Górnik, również. Nie ma też Jana Liberdy (Polonia Bytom), który strzelał bramki dla Polski na Maracanie w Rio de Janeiro i Estadio Monumental w Buenos Aires. Ani legendy Ruchu, najlepszego piłkarza lat 50. Gerarda Cieślika oraz symbolu Legii – Lucjana Brychczego. Emmanuel Olisadebe wygrał nam eliminacje do mistrzostw świata i nic więcej. Krzysztof Warzycha zrobił większą karierę w Grecji niż w Polsce. Tomasz Frankowski i Maciej Żurawski zapracowali na status klubowych legend, ale za dużo trofeów w swoich gablotach nie mają.
Gdyby brać pod uwagę talent, uwzględnilibyśmy kandydatury Mirosława Okońskiego (jednego z największych dryblerów), Andrzeja Iwana, Dariusza Dziekanowskiego, Romana Koseckiego, Wojciecha Kowalczyka. Okoński lepiej czuł się w HSV Hamburg i AEK Ateny. Iwan, Dziekanowski i Kowalczyk bardziej swój talent zmarnowali, niż go rozwinęli. Kosecki był pierwszym polskim internacjonałem, który podróżował po Europie i świecie z jednego dobrego klubu do drugiego.
Pecha miał Stanisław Terlecki, warszawiak z ŁKS. Kto wie, czy nie zostałby godnym następcą Roberta Gadochy na lewym skrzydle. Niestety, tuż przed mundialem w Argentynie, w meczu ligowym doznał kontuzji, która odebrała mu szanse na wyjazd. A ponieważ miał charakter i mówił, co myśli, nie było chętnych do niesienia mu pomocy.
Robert Gadocha, najlepszy lewoskrzydłowy świata, najlepsze mecze w życiu rozegrał podczas mundialu w Niemczech. Żartowano, że Lato został królem strzelców, ponieważ Gadocha trafiał go piłką w głowę. Przed wyjazdem do Niemiec Gadocha podpisał potajemnie wstępny kontrakt z MSV Duisburg, a potem szalał na skrzydle, żeby wynegocjować lepsze warunki. Ostatecznie nic z tego transferu nie wyszło, ale reprezentacja odniosła z tej sytuacji dużą korzyść.
A Włodzimierz Smolarek, nigdy się niepoddający, biegnący na bramkę po karkach obrońców? Nie można o nim zapomnieć.
Moja trójka napadu to Włodzimierz Lubański, Robert Lewandowski i Andrzej Szarmach. Lewandowski jest jedynym piłkarzem w tej jedenastce, który nie osiągnął z reprezentacją sukcesów na mistrzostwach świata, Europy lub igrzyskach olimpijskich. A przecież jego osiągnięcia w Lechu, Borussii, Bayernie, tytuły króla strzelców w ekstraklasie i Bundeslidze, wkład w zwycięstwa reprezentacji ostatnich lat, rekordy występów i goli zdobytych w drużynie narodowej świadczą o jednym: to najlepszy środkowy napastnik w historii Polski.
Ustawienie może wydawać się nieco sztuczne, ale Lubański znakomicie dałby sobie radę na jednym skrzydle, a Szarmach na drugim. Chciałbym zobaczyć taki atak na boisku. Wszyscy na pewno świetnie by się ze sobą dogadywali i zmieniali pozycje. Z takim napadem i taką drużyną Polska mogłaby walczyć o tytuł mistrza świata.