W Warszawie zatrudniono anonimowego trenera z Chorwacji i zawodników z importu. W Zabrzu zaufano polskiemu trenerowi, który postawił na młodych polskich piłkarzy, pochodzących w większości ze Śląska.
Obydwie metody się sprawdzają i nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać, że w polskiej lidze powinni grać tylko Polacy. To byłoby głupie. Ale kiedy już wykształcony tutaj trener daje sobie w lidze radę, mając graczy, którzy jeszcze kilka miesięcy temu o ekstraklasie tylko marzyli, to mnie to cieszy.
Mam świadomość, że wybory Górnika wynikają w znacznym stopniu z braku funduszów na sprowadzenie lepszych, a najlepiej jeszcze zagranicznych piłkarzy i trenera. Ale ten przykład dowodzi, że ta wyidealizowana futbolowa zagranica wcale nie musi być lepsza od siermiężnej Polski.
Nie ma to wiele wspólnego z poziomem, który nadal odstaje od tej najlepszej Europy. Zbyt dużo nam brakuje, aby dorównywać Bundeslidze, Premier League, Serie A czy Primera Division. Ale Włosi, z gwiazdami z Serie A, nie zakwalifikowali się na mundial w Rosji, a Szwedzi z ligą słabą jak nasza, owszem. Bo najlepsi Szwedzi, podobnie jak najlepsi Polacy, najpierw wypromowali się w swojej lidze, a dopiero potem zaczęli podbijać kluby zagraniczne.
Ilu jest w ekstraklasie młodych talentów, które mają szanse pójść tą drogą? Dziesiątki. Problem tylko, że nie zawsze ich głowy nadążają za nogami, a pazerność i nieznajomość rzeczy ich agentów obracają się przeciw graczom. Bartosz Kapustka niewątpliwie jest jednym z takich talentów. Cieszymy się, że strzelił wreszcie bramkę w Bundeslidze. Ale z winy doradców-dyletantów stracił półtora roku.