BSI weszła do Grand Prix 21 lat temu i miała rozruszać cykl, który w 1995 roku zastąpił jednodniowe finały mistrzostw świata. Turnieje z kameralnych torów trafiły na wielkie stadiony, poszerzona została geografia cyklu, starano się także znaleźć atrakcyjny format zawodów.
Ale po latach brytyjska firma zostanie zapamiętana z zupełnie innych względów – zamknięcia się do wąskiego grona państw, w których cykl gości, oraz wyciskania z polskich klubów milionów złotych za prawa do organizacji rund.
Za rok organizację Grand Prix przejmie należąca do Discovery spółka Eurosport Events, która urzekła Międzynarodową Federację Motocyklową (FIM) „kompleksowym podejściem do rozwoju dyscypliny". W ciemno można oczekiwać, że Amerykanie będą chcieli ściągnąć mistrzostwa świata do USA (w 1982 roku finał odbył się w Los Angeles), spodziewać się też można powrotu do Australii.
– Jestem przekonany, że w 2032 roku (FIM podpisał kontrakt na dziesięć lat – red.) żużel stanie się sportem bardziej globalnym, niż jest w tej chwili. Będzie o nim głośno nie tylko w Europie – zapowiadał w rozmowie z portalem „Po Bandzie" François Ribeiro, szef Eurosport Events.
Plany rozwoju i promocji żużla muszą jednak najpierw przejść konfrontację z obecnym stanem posiadania. A ten nie wypada korzystnie. W czasie pandemii „czarny sport" ratowała Polska – to tu w zeszłym roku zorganizowano 6 z 8 rund Grand Prix (teraz będzie to 6 z 11). To w Polsce, mimo Covid-19, podpisano lukratywny kontrakt telewizyjny, który w przyszłym roku da każdemu klubowi PGE Ekstraligi przynajmniej 6 mln zł. To u nas jeżdżą wszyscy najlepsi żużlowcy na świecie. W innych krajach nastąpił regres lub w najlepszym wypadku stagnacja.