Po kilkunastu sekundach wyścigu na torze Sepang wyglądało na to, że gwiazdy sprzyjają Hamiltonowi. Kierowca Mercedesa objął prowadzenie, a za jego plecami startujący z piątego pola Sebastian Vettel próbował zyskać jak najwięcej pozycji w pierwszym zakręcie. Niemiec trafił w tylne koło skręcającego Nico Rosberga. Mercedes lidera mistrzostw zakręcił się na torze, a Ferrari Vettela z połamanym lewym przednim zawieszeniem nie nadawało się do dalszej jazdy. – Zachował się jak idiota – krzyczał przez radio Max Verstappen, który w zamieszaniu stracił kilka pozycji. I tak był w lepszej sytuacji niż Rosberg, który spadł na ostatnie miejsce. Po zawodach sędziowie nałożyli na Vettela karę cofnięcia o trzy pozycje na starcie kolejnego wyścigu, GP Japonii.
Dwa mercedesy otwierały i zamykały stawkę, a ponieważ kierowcy Red Bulla tylko w pierwszej fazie wyścigu zdawali się stwarzać zagrożenie, zanosiło się na zmianę w fotelu lidera klasyfikacji. Przed GP Malezji Rosberg miał 8 punktów przewagi i utrzymałby się na czele przy wygranej Hamiltona tylko gdyby przyjechał drugi.
15 okrążeń przed końcem, gdy wydawało się, że jedyne emocje w końcówce wywoła bratobójcza walka duetu Red Bulla o drugą pozycję, na prostej startowej z mercedesa Hamiltona buchnął dym, chwilę później pojawiły się płomienie. Obrońca tytułu złapał się za głowę jeszcze zanim jego samochód zatrzymał się na poboczu. Miał 20 sekund przewagi i kontrolował wyścig, a tymczasem Malezję opuścił z pustymi rękami. Prezent od losu wykorzystał Daniel Ricciardo, odnosząc czwarte zwycięstwo w karierze, a pierwszy od 2013 roku dublet Red Bulla uzupełnił Verstappen. Na podium towarzyszył im Rosberg, który mimo kary 10 sekund za zderzenie z Kimim Raikkonenem utrzymał trzecią lokatę przed kierowcą Ferrari. Zamiast pożegnać się z prowadzeniem w mistrzostwach, zwiększył przewagę nad Hamiltonem do 23 punktów – a zwycięstwo warte jest 25.
Tymczasem mistrz świata nie szczędził gorzkich słów. – Ktoś, lub coś, nie chce, żebym wygrywał – mówił na gorąco Hamilton. – Silniki Mercedesa ma osiem samochodów, a tylko mój się psuje. Coś tu jest nie w porządku.
Natychmiast pojawiły się teorie spiskowe, które Niki Lauda z Mercedesa określił jako „nieodpowiedzialne i głupie". Sam kierowca wyjaśnił zresztą, że nie miał na myśli sabotażu ze strony zespołu, tylko bliżej niesprecyzowaną siłę wyższą. Wypada przyklasnąć Laudzie, bo nawet gdyby próbował przystopować swojego gwiazdora, któremu zresztą płaci dziesiątki milionów dolarów rocznie, to istnieją lepsze metody niż celowe doprowadzenie do eksplozji silnika na oczach kibiców z całego świata.