W poprzednim sezonie Lewandowski pracował m.in. z brązowym medalistą MŚ, swoim bratem Marcinem, wicemistrzynią świata w sztafecie Patrycją Wyciszkiewicz oraz wracającą do zdrowia po kontuzji Angeliką Cichocką. Zimą dołączył do nich dwukrotny wicemistrz świata Adam Kszczot.
Trener Lewandowski liczył na podwyżkę, ale tej PZLA przyznać mu nie mógł. Związek dysponuje funduszami publicznymi i nie może przekroczyć ustawowego maksimum, które w tym przypadku wynosi 12 tys. zł brutto miesięcznie (podstawa plus dodatek za brąz Marcina).
Negocjacje i przepychanki w mediach ciągnęły się tygodniami. Nowych trenerów znalazły w tym czasie Wyciszkiewicz (Iwona Baumgart) i Cichocka (Tadeusz Zblewski). Wreszcie PZLA poinformował, że szkoleniowcem kadry został pięciokrotny mistrz kraju w biegu na 1500 m Piotr Rostkowski.
Trener Lewandowski w oświadczeniu napisał, że „wraz z sukcesami stawał się coraz większym problemem dla związku", a jego metody szkoleniowe miały być kwestionowane. - Byłem lekceważony, nieszanowany, pomawiany i wykorzystywany. Do tego stopnia, że stałem się wrakiem, także emocjonalnie.
Właśnie z powodów zdrowotnych trener miał odrzucić pierwszą propozycję PZLA dotyczącą dalszej współpracy. Według szkoleniowca ostatnia oferta związku to wynagrodzenie w wysokości 200 zł brutto za dzień pracy na zgrupowaniu. A to przy 63 dniach obozowych w ciągu ośmiomiesięcznych przygotowań miało oznaczać 1500 zł miesięcznie. – To była jedna z wielu naszych propozycji i wcale nie ostatnia. W tej opcji trener nie musiałby podpisywać z nami kontraktu, który wiąże się z konkretnymi wymogami, na które początkowo się nie godził – mówi „Rzeczpospolitej" wiceprezes PZLA Tomasz Majewski.