Włodarczyk ma dwa złota olimpijskie, cztery mistrzostwa świata oraz rekord globu – 82,98 m. To ponad 3,5 m dalej niż kolejna w tabelach Niemka Betty Heidler.
Mistrzyni od lat chodzi swoimi ścieżkami, na zgrupowania najczęściej jeździ samotnie, dopiero niedawno zaczęła jej towarzyszyć Malwina Kopron. Ma trudny charakter, choć woli mówić o sobie jako o połączeniu introwertyczki i perfekcjonistki. Odmówić nie można jej jednego: talentu do pracy. Sport jest dla niej jak zakon.
Ten zestaw cech zaprowadził ją do sukcesu, w całej historii polskiego olimpizmu więcej złotych medali na igrzyskach zdobyli tylko Robert Korzeniowski, Irena Szewińska oraz Kamil Stoch.
Ultimatum mistrzyni
Jedni powiedzą o jej zachowaniu – prawo mistrza, inni – nawet mistrz nie może być pępkiem świata. Kiedy ludzie oskarżają Włodarczyk, że „czuje się ważna i nie rozmawia z nikim", ona odpowiada: – Zawsze byłam sobą. Nie uważam, żeby mi odbiło. To, że jestem mistrzynią i rekordzistką świata, nie sprawi nagle, że będę ze wszystkimi rozmawiać. Nie wiem, czy jestem lubiana, pewnie większość powie, że nie. Ale już się do tego przyzwyczaiłam.
Fakty są takie, że trudno znaleźć w środowisku lekkoatletów osobę, która powie o Włodarczyk ciepłe słowo. Rozmówcy dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy o mistrzyni mówić nie chcą, i tych, którzy otwarcie za nią nie przepadają.