Nowojorska organizacja zajmująca się ochroną praw człowieka przygotowała raport, który uznaje badanie poziomu testosteronu u kobiet oraz określenie jego górnej wartości jako warunku udziału w rywalizacji sportowej za „obraźliwe i szkodliwe". Mowa o przepisach, które lekkoatletyczna federacja World Athletics obroniła przed Trybunałem Arbitrażowym ds. Sportu w Lozannie (CAS).
Władze królowej sportu wprowadziły kontrowersyjne reguły, żeby zatrzymać Semenyę, która zdobyła dwa złote medale olimpijskie i trzykrotnie wygrała MŚ. Dziś biegaczki cierpiące na zaburzenie rozwoju płciowego (DSD), chcąc rywalizować z innymi kobietami na dystansach od 400 m do jednej mili, muszą przejść terapię redukującą poziom testosteronu we krwi do 5 nanomoli na litr.
Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka już zalecił uchylenie przepisów dotyczących badania płci sportsmenek. Rok temu list otwarty w tej sprawie napisało do szefa World Athletics Sebastiana Coe dwadzieścia pięć francuskich lekkoatletek, które wsparła minister sportu Roxana Maracineanu.
Przepisy są dyskryminujące, ale niezbędne do ochrony kobiecego sportu – to argumentacja World Athletics, którą zaakceptowali sędziowie CAS. Lekkoatletyczna federacja przedstawiła badania (krytykowało je m.in. Światowe Stowarzyszenie Lekarzy), zgodnie z którymi zawodniczki o podwyższonym testosteronie zyskują od 1,8 do 4,5 proc. przewagi nad rywalkami. Terapia mogłaby pogorszyć czasy Semenyi na 800 m nawet o 5–7 sekund.
Prawnicy biegaczki z RPA, która chętnie dzieli się w mediach społecznościowych zdjęciami w towarzystwie żony i rocznej córeczki, bez skutku starali się o rewizję wyroku przed szwajcarskim Federalnym Sądem Najwyższym. Walka jednak trwa, bo miesiąc temu wnieśli skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale nie wiadomo, czy zdąży on rozstrzygnąć sprawę przed igrzyskami.