Reklama
Rozwiń

Mistrzyni spod kołdry

Kolejny rekord świata, niewielkie emocje i trochę reżyserowana radość z drugiego złotego medalu olimpijskiego – to obraz triumfu Rosjanki. Dla nas zostały łzy Moniki Pyrek – Polka była piąta

Publikacja: 19.08.2008 01:03

Jelena Isinbajewa

Jelena Isinbajewa

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Biała kołdra stała się najważniejszym symbolem rywalizacji tyczkarek. Jelena Isinbajewa od dawna wozi ją ze sobą na konkursy. Puch służy rekordzistce do budowy legowiska, w którym kładzie się wygodnie i śpi, kiedy rywalki męczą się z pierwszymi wysokościami.

Rosjanka przespała na pewno skoki Anny Rogowskiej. Polka wspólnie z Brazylijką Fabianą Murer zaczęła od wysokości 4,45, było dobrze, ale 10 centymetrów wyżej już dla obu za wysoko. Zajęły wspólnie dziesiąte miejsce. Zapewne tylko z rzadka rzuciła okiem na próby Moniki Pyrek i pozostałych, gdy w pocie czoła walczyły do granicy 4,65.

Isinbajewa wzięła pierwszy raz tyczkę do ręki, gdy Julia Gołubczikowa oraz Jennifer Stuczynski skoczyły w pierwszych próbach 4,70. Jak można było przewidywać, rekordzistka świata pofrunęła swobodnie, przeleciała nad poprzeczką bardzo wysoko i poszła wypoczywać w swojej gawrze. Kołdra pod pupą, ręcznik na twarz i znów Jeleny nie ma.

Prawdę mówiąc, trudno się jej dziwić. Rywalki walczą, jak potrafią, lecz ona jest ponad nimi o piętro i choć grzeczność może kazać udawać zainteresowanie, Isinbajewa już chyba nie ma chęci na żadne uprzejme gesty.

Po 4,70 zostało ich pięć. Polka potrzebowała na tę wysokość dwóch prób, Swietlana Fieofanowa opuściła, więc medalowe nadzieje Moniki Pyrek należało wiązać z dobrym skakaniem o 5 cm wyżej. Nie udało się, trzecia i ostatnia próba była już jak wywieszenie białej flagi – bieg, hamowanie, tyczka w dołku, tyczkarka na zeskoku i w płacz. Potem powie dziennikarzom, nie przerywając lania łez, że chyba nie ma talentu do tego sportu, a na pewno ma pecha, że urodziła się w epoce Isinbajewej. Gołubczikowej i Fieofanowej poszło lepiej, ta druga zyskała przewagę, bo skoczyła za pierwszym razem, okazało się, że nagrodą będzie brązowy medal.

Isinbajewa obudziła się drugi raz, gdy Jennifer Stuczyński w pierwszej próbie wzięła 4,80. Drugi skok, drugie „Aaaach...!” na stadionie i kierunek kołdra. Resztki emocji wyparowały, gdy z Rosjanką została tylko Amerykanka.

Po Ptasim Gnieździe biegali w tym czasie przeszkodowcy. Stadion huczał dla nich i cieszył się biegiem Brimina Kipropa Kipruto z Kenii, który wygrał w czasie gorszym od rekordu Polski Bronisława Malinowskiego z 1976 roku i gorszym od zwycięskiego wyniku Polaka z igrzysk w Moskwie.

Trzecie podejście mistrzyni to 4,85. Ten sam rytuał, zaklęcie pod nosem, elegancja czarnych paznokci kontrastuje z brudem dłoni uwalanych czarnym klejem. Na stadionie zapadła cisza. Gdy skakały rywalki, nikt nie przejmował się ich koncentracją, gdy skacze caryca tyczki, musi być inaczej. Skok z zapasem, całus dla 90 tysięcy Chińczyków na stadionie i pół miliarda przed telewizorami, polecenie dla sędziów, by przesunąć stojak nieco w prawo. Oczywiście potem kołdra.

Stuczynski miała srebrny medal i na tym poprzestała. Jelena mogła spokojnie zamknąć oczy i przemyśleć, czy od razu będzie atak na 5,05 i rekord świata, czy najpierw poprawić rekord olimpijski, też własny. Poprosiła sędziów o wysokość 4,95 – 4 cm więcej od rekordu igrzysk. Była już za poprzeczką, gdy ją potrąciła piersią. Drugi skok, tym razem w rytmie oklasków, był też nieudany – tyczkarka strąciła poprzeczkę kolanem. Podeszła do trenera Witalija Pietrowa, każdy krok fotografowano, jak ruch modelki na wybiegu. Konsultacje, skok i jest rekord.

W tym czasie Marek Plawgo przywitał się z publicznością i zaraz potem zajął szóste miejsce na 400 m ppł. Zamęt związany z tym biegiem Rosjanka przeczekała w namiocie, który zrobiła z ukochanej kołdry. Poprawiła rekord świata w trzeciej próbie, gdy już trochę wątpiono, że da radę.

– To staje się nudne – powiedział polski płotkarz i może miał odrobinę racji. W radości mistrzyni też jest już rutyna: ukłony, podziękowania, całusy i salto na zeskoku. Oczywiście Jelena Isinbajewa jest wielkim sportowcem, pewnie tytuł lekkoatletki roku i parę innych ma znów w kieszeni, ale jeśli nawet czyta książki o historii Rosji i interesuje się filozofią, to nie ma racji, mówiąc, że bicie rekordów co centymetr podnosi napięcie na trybunach.

Przewaga Jeleny jest za duża, z czego zarzutów robić jej nie można, ale gdy mowa o budzeniu zainteresowania, to jeden z dziennikarzy amerykańskich uznał za ważne napisać przy okazji ustanowienia 24. rekordu świata, że złotą medalistkę pasjonuje zbieranie modeli delfinów.

Dzień dla polskiej lekkiej atletyki skończył się z biegiem Plawgi. Złym, jeśli idzie o wynik, dobrym, jeśli uznać, że brązowy medalista z Osaki poprawiał się ze startu na start. Może pomoże teraz rozbitej i skleconej bez specjalnego rozsądku sztafecie 4x400 m. Ta pomoc jest bardzo potrzebna, bo Daniel Dąbrowski przebiegł w eliminacjach płaski dystans 400 m w czasie, jaki nie dałby mu złotego medalu na płotkach.

Dziś w finale startuje kolega Tomasza Majewskiego, dyskobol Piotr Małachowski. W kwalifikacjach był pierwszy, nawet przed Virgilijusem Alekną. Choć to pewnie nadmiar optymizmu, marzą się dalsze analogie. Jutro w finale biegu na 400 m ppł. pobiegnie Anna Jesień.

Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku