Inżynierowie sprintu

Najlepsi sprinterzy z Jamajki przez lata pracowali na dobrą i złą sławę biegając pod flagami innych krajów. Dopiero teraz wyspa ma najszybszą reprezentację na świecie, choć są tam tylko trzy bieżnie z prawdziwego zdarzenia, a mieszkańcy zmieściliby się w jednej dzielnicy Pekinu

Publikacja: 20.08.2008 22:04

Inżynierowie sprintu

Foto: Reuters

Człowiek, który odmienił jamajski sport ma wybuchowy charakter, nie rozstaje się ze stoperem, a brzuch kulomiota nosi z wyraźnym trudem. Nie wygląda na kogoś, kto kiedykolwiek biegał, nie mówiąc już o sprintach. Gdy przyjechał do Polski na mityng Pedro's Cup z Asafą Powellem i Sherone Simpson, zasnął na konferencji prasowej oparty o grzejnik.

Trener Stephen Francis nie przepada za jamajskim związkiem lekkiej atletyki. Swoich związkowych kolegów po fachu nazwał ostatnio bandą wuefistów z liceum, jego zdaniem tylko utrudniają mu pracę. Francis czuje się lepszy, prowadzi najsłynniejszy dziś klub lekkoatletyczny na świecie. Maximizing Velocity and Power, w skrócie MVP. Skojarzenia z grupą HSI - Handle Speed Intelligently - w której kiedyś John Smith trenował Maurice'a Greene'a, Ato Boldona i innych, są nieprzypadkowe.

Francis założył MVP dziewięć lat temu by pokazać, że najszybsi jamajscy sprinterzy nie muszą się prosić o stypendia w Stanach i zaproszenia do takich grup jak HSI. Lepiej im będzie u siebie, w Kingston. Tutaj też można wychowywać mistrzów, choć rząd nie dokłada do przygotowań ani dolara i czasem trzeba było sprzedać własny samochód, żeby zatrzymać najlepszych. Od niedawna problemy z pieniędzmi to przeszłość, sponsorzy stoją w kolejce.

MVP jest klubem prywatnym, ale związanym ściśle z UTech, politechniką w Kingston. Uczelnia zapewnia lekkoatletom stypendia i warunki do treningu, oni dają jej sławę i medale. W Pekinie zdobyli już pięć: Shelly-Ann Fraser z Sherone Simpson złoty i srebrny na 100 metrów, Melaine Walker złoty na 400 m przez płotki, Shericka Williams srebrny na 400, Germaine Mason srebro w skoku wzwyż. Mason od dwóch lat skacze dla Wielkiej Brytanii, a nie Jamajki, ale wciąż reprezentuje MVP.

UTech ma już blisko 300 studentów-sportowców, nie wszyscy trenują sprinty, ale to wydział lekkoatletyczny politechniki regularnie powiększa kolekcję medali. Francis ma co świętować w Pekinie, ale poniósł też dwie prestiżowe porażki, i to w jednym biegu. Jego najsławniejszy uczeń Asafa Powell był dopiero piąty na setkę, daleko za Usainem Boltem, który jest twarzą konkurencyjnej grupy. To High Performance Center, założona przy wsparciu IAAF, również z siedzibą w Kingston. Jej guru jest Glen Mills, kawaler jamajskich orderów zasługi, były trener m.in. mistrza świata w sprincie Kima Collinsa z St Kitts i Nevis. Jeśli chodzi o medale z Pekinu jest 5:2 dla MVP, ale w rekordach świata 2:0 dla Millsa.

Takich grup będzie przybywać, to nowa specjalność Jamajki. Tamtejszy rząd wysłał nawet na igrzyska do Pekinu swojego człowieka, który ma wynegocjować z Chińczykami warunki współpracy. Wy nam pomożecie z infrastrukturą, my przyjmiemy waszych lekkoatletów na wychowanie. W Kingston stoi już nowy stadion do krykieta zbudowany za chińskie pieniądze, teraz pora na bieżnie.

Jamajka kocha sprinty, nie tylko wówczas gdy wygrywa Usain Bolt i tańczy się na ulicach do rana. Nawet doroczne mistrzostwa szkół zbierają na trybunach 30 tysięcy widzów, ale przygoda z bieganiem wciąż zaczyna się na żwirze i trawie, często przy parafiach. Bieżnie z nawierzchnią Mondo są tylko trzy, wciąż brakuje dobrze wyposażonych siłowni. Jedna z bieżni to też prezent od zaprzyjaźnionego kraju. Należy do GC Foster College, sportowej uczelni w Spanish Town, której założenie sfinansowała w latach 70. Kuba.

Na wspomniane finały szkolnych mistrzostw przyjeżdża co roku blisko dwustu poszukiwaczy talentów, przede wszystkim z USA. Proponują stypendia i edukację na amerykańskich uniwersytetach, ale ostatnio coraz częściej słyszą odmowę. Mason z powodów osobistych startuje dla Wielkiej Brytanii, ale mieszka w Kingston. Usain Bolt nie chciał wyjeżdżać, wcześniej dał mu przykład Powell. W kraju zostają najlepsi trenerzy, specjaliści od żywienia, lekarze sportowi. To miało sprawić, że od 2005 roku rekord świata na 100 m jest nieprzerwanie w jamajskich rękach, a reprezentacja tego kraju prowadzi w Pekinie w medalowej tabeli lekkoatletyki.

Kiedyś było inaczej. Jamajska bieda i brak warunków do treningu wyganiały z kraju najbardziej obiecujących sprinterów, albo ich rodziców. Nie wszyscy wyjeżdżali tylko na studia, wielu wolało biegać dla nowej ojczyzny. Ben Johnson i Donovan Bailey dla Kanady, Linford Christie dla Wielkiej Brytanii.

Wyspa mająca niespełna 3 mln mieszkańców startuje w igrzyskach od 60 lat, debiutowała jeszcze jako brytyjska kolonia w Londynie w 1948 i wtedy złoty medal na 100 metrów zdobył dla niej Arthur Wint. Po uzyskaniu niepodległości Jamajka czekała na mistrzostwo w najważniejszej lekkoatletycznej konkurencji aż do pojawienia się Bolta. Teraz ma tytuły i w męskim i kobiecym sprincie, to ostatni raz udało się Amerykanom dwadzieścia lat temu.

Herb Elliott, lekarz jamajskiej kadry i były stypendysta amerykańskiej uczelni, opowiadał w Pekinie o dawnych czasach takim tonem, jakby wyjazd do USA był jego największym życiowym niepowodzeniem. Twierdzi, że jamajskim sportowcom nigdy nie było tam dobrze. Wracali ze Stanów wyczerpani częstymi startami w uniwersyteckich zawodach, byli narażani na rasistowskie uwagi i jak twierdzi Elliott, zmuszani do brania dopingu. - Musieli, jeśli chcieli tam zostać - mówi lekarz. Sugestia jest jasna: to inni dopingują sportowców, my nie. Kanada sprowadziła na złą drogę Johnsona, Wielka Brytania Christiego, Słowenia Ottey, w USA dopingu nauczył się Trevor Graham, trener od którego zaczęła się afera Balco. A przecież Jamajczycy rodzą się szybcy i mają tyle talentu, że nie potrzebują dopingu. Mało tego, dotąd obywali się też bez własnej agencji antydopingowej. Powołali ją dopiero dziesięć dni temu, ma zacząć działać w przyszłym miesiącu. Jej szefem został rektor UTech.

Człowiek, który odmienił jamajski sport ma wybuchowy charakter, nie rozstaje się ze stoperem, a brzuch kulomiota nosi z wyraźnym trudem. Nie wygląda na kogoś, kto kiedykolwiek biegał, nie mówiąc już o sprintach. Gdy przyjechał do Polski na mityng Pedro's Cup z Asafą Powellem i Sherone Simpson, zasnął na konferencji prasowej oparty o grzejnik.

Trener Stephen Francis nie przepada za jamajskim związkiem lekkiej atletyki. Swoich związkowych kolegów po fachu nazwał ostatnio bandą wuefistów z liceum, jego zdaniem tylko utrudniają mu pracę. Francis czuje się lepszy, prowadzi najsłynniejszy dziś klub lekkoatletyczny na świecie. Maximizing Velocity and Power, w skrócie MVP. Skojarzenia z grupą HSI - Handle Speed Intelligently - w której kiedyś John Smith trenował Maurice'a Greene'a, Ato Boldona i innych, są nieprzypadkowe.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Lekkoatletyka
Justyna Święty-Ersetic: Umiem obsłużyć broń. Życie wojskowe nie jest mi obce
Materiał Promocyjny
Jak wygląda nowoczesny leasing
Lekkoatletyka
Najlepsi lekkoatleci świata przyjadą do Torunia. „Osiągamy sufit”
Lekkoatletyka
Wielkie święto biegaczy. Półmaraton Warszawski znów zapisał się w historii
Lekkoatletyka
Wojciech Nowicki nie składa broni. Dźwiga cztery samoloty miesięcznie
Materiał Partnera
Kroki praktycznego wdrożenia i operowania projektem OZE w wymiarze lokalnym
Lekkoatletyka
Mistrz kontra mistrz. Wielki pojedynek na Diamentowej Lidze w Polsce
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście