Tyczkę trzeba całować

Anna Rogowska. Mistrzyni świata w skoku o tyczce kocha starty, sen i odpoczynek we własnym domu. Najważniejsze cele na przyszłość: przeskoczyć kiedyś 5 metrów, a po igrzyskach w Londynie zostać mamą

Aktualizacja: 19.08.2009 02:55 Publikacja: 18.08.2009 19:30

Anna Rogowska

Anna Rogowska

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/60516,1,350702.html]Obejrzyj galerię zdjęć[/link][/b]

Mazurek Dąbrowskiego popłynął nad Stadionem Olimpijskim dzień po jej zwycięstwie. Wreszcie poczuła, że naprawdę została drugą polska mistrzynią świata w lekkiej atletyce (pierwszą była Wanda Panfil, w 1991 roku w Tokio wygrała maraton). O sukcesie Anny Rogowskiej wciąż tu głośno. Wygrać z Jeleną Isinbajewą dwa razy jednego lata i zabrać jej złoto mistrzostw świata, to historia niesłychana.

Dzień po była już spokojna, choć z odpoczynkiem było trudno, emocje nie pozwoliły na sen, zmrużyła oko gdzieś o 4 nad ranem. Zagraniczni dziennikarze dobijali się do niej bez przerwy. Chcieli odkryć to, co w Polsce wiemy: że wybrała tyczkę trochę przypadkiem, a może to tyczka wybrała ją, że lubiła lekką atletykę od zawsze, biegała w Sopocie przez płotki i bez płotków, że kocha, to co robi. I nie obraża się, gdy mówią, że to Isinbajewa przegrała. – Ja wygrałam, ona przegrała, oba stwierdzenia są prawdziwe, ale to ja byłam w Berlinie najlepsza, wykorzystałam swoją szansę – twierdzi skromnie.

Już myśli co będzie dalej. – Wczorajsze zywycięstwo jest wczorajszym zwycięstwem. Wiem, że ędą zdarzały się też porażki – mówi i dodaje: – Mnie każda porażka czegoś uczy. Widzowie zobaczą mistrzynię świata już 28 sierpnia w Zurychu, a potem w Brukseli i Salonikach.

– Najprzyjemniejsze jest samo skakanie. Wyładowanie energii. To najlepsze, co znajduję w sporcie. Inne rzeczy są ważne, ale sam bieg z tyczką i skok to jest naprawdę to, w czym się odnajduję – powtarzała w Berlinie. To się zmieniło. Kiedyś tak wiele nie myślała o coraz twardszych tyczkach, coraz wyższym uchwycie. Teraz po każdym udanym skoku zawsze całuje w podzięce fiberglasowe cudo sportowej technologii. – Współpracujemy – mówi z uśmiechem. Inne małe przesądy: pozbywa się rzeczy, które przynoszą pecha. Mąż ma zabronione chodzić w pewnych koszulkach, te szczęśliwe ma mieć na sobie, albo, jak w Berlinie, wkładać do plecaka.

Mówiła także dużo o własnym domu w Trójmieście. To miejsce, w którym odpoczywa najlepiej. Lubi, gdy z Sopotu wyjadą turyści, jest cicho, na ulicy Monte Casino nie trzeba przeciskać się przez tłum i można spokojnie iść na ulubioną carbonarę do Cafe Sanatorium lub na molo. Kuchnią zajmuje się w domu mąż i trener Jacek Torliński, ona cała resztą, tą mniej przyjemną, ale nie protestuje. Dom to azyl, oaza spokoju, strefa specjalna, chroniona przed emocjami ze stadionu i hali. Na skoczni pokazuje drugą twarz, też prawdziwą, ale całkiem inną: pełnej energii, skupionej na zadaniu, bojowej lekkoatletki.

Są z Jackiem Torlińskim od dawna, gdy on zaczynał pracę jako trener, ona dopiero brała się za tyczkę. On nie został dobrym tyczkarzem, do rekordu życiowego niechętnie się przyznaje: 4,85. – Jeszcze mnie nie przeskoczyła, brakuje dwóch centymetrów, ale to zrobi. Kiedyś skoczy 5 metrów. Taki jest nasz wspólny cel – powtarzał z wiarą dziennikarzom. Oboje zgodnie przyznają, że nie mają cichych dni i nie tworzą też hałaśliwego związku. – Znamy się dobrze. Staramy się dogadywać, nie chować urazy, no i nie przynosić pracy do domu – to małżeńska recepta państwa Torlińskich na udany związek.

Jeszcze jedna ważna cecha pani Anny – uwielbia spać. W każdym miejscu i w każdym czasie, w dzień też. Tylko przez ostatnie tygodnie trochę się męczyła, bo co sen, nawet kolorowy, to skoki o tyczce. Gdy jechała na finał powiedziała mężowi, że to dobrze, że wreszcie się skończy to skakanie w dzień, i w nocy. Mistrzyni świata alkoholu nie tyka, jeśli już to czerwone wino. Pomijając względy sportowe, ma słabą głowę. W „Tańcu z gwiazdami” też nie wystartuje, bo zwyczajnie nie potrafi tańczyć. Karierę skończy w 2012 roku, po igrzyskach w Londynie, najdalej rok później po mistrzostwach świata w Moskwie. To postanowione. Rodzina musi się powiększyć.

[i]Krzysztof Rawa z Berlina [/i]

Patronat "Rzeczpospolitej"
To idzie młodość! Promocja aktywności fizycznej podczas Korzeniowski Warsaw Race Walking Cup
Patornat "Rzeczpospolitej"
Zbliża się 26. Bieg po Nowe Życie
Patronat "Rzeczpospolitej"
Pomagaj, biegając! Znamy datę startu zapisów do Poland Business Run 2025
Lekkoatletyka
Korzeniowski Warsaw Race Walking Cup na nowej trasie