Ta przeszłość oczywiście wyziera z paru miejsc. Widać ją w ornamentach, w kamieniu, rozmiarach platformy do dekoracji medalistów. Aleja prowadząca na stadion nosi imię Jesse Owensa. Owens jest w Berlinie obecny także dlatego, że na koszulkach amerykańskich lekkoatletów widać litery JO, a do dekoracji zwycięzców skoku w dal zaproszono Marlene Dortch, wnuczkę sławnego sportowca, oraz Kai Longa, syna Lutza Longa, tego, który był w 1936 drugi za Owensem w skoku w dal.
Stadion jest teraz w sam raz jak na zainteresowanie niemieckich kibiców mistrzostwami świata w lekkiej atletyce. Rano trochę pustawy, wieczorem podczas finałów zapełniony prawie po brzegi. Publiczność jest wakacyjna, czasem trochę rozleniwiona piwem lanym do plastikowych kufli co kilkadziesiąt metrów, przed wejściami na trybuny. Piwo w Niemczech nie alkohol. Rodziny przychodzą z dziećmi, widać sporo flag, trochę wymalowanych twarzy. Z okazji sukcesów Usaina Bolta widać też flagi z Jamajki. Polskich niewiele – zwłaszcza jak na taki wysyp medali – ale są.
Zabawa jest ludyczna. Przepis na rozrywkę stadionową ten sam co zawsze: sporo ogłuszającej, rytmicznej muzyki, dwujęzyczny spiker, który czasem zachęca do zrobienia meksykańskiej fali. Tyle wystarczy, by nikt nie żałował od 15 do 153 euro na bilet, zależnie od dnia i miejsca. Najdrożej jest na dole, przy mecie, tam, gdzie może podbiec zwycięzca.
Trybuny ożywają tylko wtedy, gdy startuje Niemiec. To cecha każdego stadionu świata, że wspiera swoich, ale na tym kamiennym gigancie trochę chodzą ciarki po grzbiecie, gdy słychać wielki ryk tłumu. I gdy ten ryk jest tylko dlatego, że dziesięcioboista w złoto-czerwono-czarnej koszulce skoczył o tyczce 4,70. Jak ludzie cichną, jest lepiej.
Czasem Niemczy gwiżdżą, ale bez przesady. Piotra Małachowskiego denerwowała grupka siedząca przy rzutni dyskiem, lecz w skali całego stadionu gwizdów wielkich nie ma. Jak Blanka Vlasić pokonała lokalną gwiazdę Ariane Friedrich w skoku wzwyż, dostała nawet trochę braw, ale ona, jak Bolt, ma na to swoje skuteczne miny i gesty. Gdy wielkie ekrany je powiększają, ludzie to kupują. Niemcy są zadowoleni, bo ich złamana na parę lat potęga lekkoatletyczna zaczyna się odradzać. Rośnie pokolenie, które jak dyskobol Harting, kulomiot Bartels czy Fredrich potrafi także przygotować się do startu od strony marketingowej. Wystarczy spojrzeć na stylizację włosów, zadbane fryzury i wypielęgnowany zarost. Na stronach internetowych nowych gwiazd widać galerie mocno stylizowanych zdjęć, wszystkie sugerują sponsorom: bierzcie mnie, jestem świetny, mocny, atrakcyjny dla młodych i starych.
Najwięcej dla mistrzostw zrobił oczywiście Usain Bolt, jedyna przeszkoda, by nie wyskakiwał Niemcom z telewizorów, wystaw sklepowych i domowych lodówek to taka, że biega w barwach Pumy, a niemiecka lekkoatletyka to jednak Adidas. Dzięki talentowi szybkobiegacza z Jamajki mistrzostwa już przeszły do historii. Nikt nie śmie narzekać na poziom, nawet gdy w niektórych konkurencjach widać poolimpijski zastój. Sportowcy jeśli narzekają, to na transport. Organizatorzy wymyślili, że autobusy odjeżdżają z hoteli co 20 minut i nieważne, że czasem brakuje miejsc i trzeba czekać, a czasem jeżdżą puste. Dla dziennikarzy nie ma autobusów, ktoś policzył, że komunikacja publiczna wypadnie taniej i będzie szybsza. Miał rację. Jedyne ustępstwo na rzecz pracujących na stadionie to przesunięcie ostatniego pociągu do centrum na 2 w nocy i uruchomienie pierwszego o 4.30 rano.