Mityng o Puchar Gubernatora w Wołgogradzie, mieście, w którym wychowała się na mistrzynię sportu, zgromadził tysiące kibiców, lecz głównej atrakcji, czyli skoków Isinbajewej, nie zobaczono. Podczas rozgrzewki odezwała się kontuzja ścięgna Achillesa.
Były łzy, zimna butelka z lodówki na nogę (lodu zabrakło), wezwany lekarz i początkowo duża niepewność, co dalej. Noga „carycy tyczki" jednak nie została uszkodzona tak, by zawaliły się olimpijskie plany. Dzień później sam rosyjski minister sportu Witalij Mutko oficjalnie oświadczył, że treningowa przerwa mistrzyni potrwa ze trzy tygodnie, po niej będzie czas na odbudowanie formy.
Uraz ścięgna Achillesa, w zasadzie choroba zawodowa skoczków, to nie nowość w karierze Isinbajewej. W połowie ubiegłego roku tyczkarka poleciała do Monachium do sławnego sportowego doktora Hansa-Wilhelma Muellera-Wohlfahrta na konsultacje właśnie w tej sprawie. Badania i zabiegi trwały 10 dni, wydawało się, że groźby zostały zażegnane.
Kolejne pół roku treningów przeszło bez złych przygód ze zdrowiem, Jelena mówiła dziennikarzom, że w styczniu podczas jednego ze sprawdzianów skoczyła 5 metrów, podczas drugiego – 4,90. Marzenia o skokach na wysokości rekordów świata wydawały się całkiem realne. Ktoś policzył, że od ostatniego poważnego startu rekordzistki świata minęło już ponad 900 dni.
Czas minął szybko. Po wygranych przez Isinbajewą mistrzostwach świata w Moskwie w 2013 roku tyczkarka wzięła zaplanowaną przerwę macierzyńską. W czerwcu 2014 roku urodziła córkę Ewę. Potem było pół roku tylko dla rodziny, Ewy i męża Nikity Pietinowa, oszczepnika. W styczniu 2015 roku Jelena wróciła do sali gimnastycznej i rozpoczęła treningi pod okiem pierwszego trenera Jewgienija Trofimowa z Wołgogradu, tego, który dawno temu z przeciętnej gimnastyczki zrobił wybitną lekkoatletkę.