Nie było tradycyjnych uścisków rąk, ani wielkiej gali. Każdy z kandydatów do wyboru w drafcie siedział w swoim domu, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, a komisarz ligi Adam Silver rozmawiał z nim zdalnie ze studia stacji ESPN w Bristol, w stanie Connecticut.
Gdyby nie pandemia koronawirusa, wszystko rozstrzygnęłoby się 25 czerwca, ale najpierw trzeba było ustalić, w jaki sposób dokończyć bezpiecznie przerwany sezon. Operacja "bańka w Orlando" się udała, zwyciężyli Los Angeles Lakers, drugie miejsce przypadło Miami Heat, więc można było zająć się kolejnymi etapami.
Prawo pierwszego wyboru wylosowali Minnesota Timberwolves, którzy postawili na Anthony'ego Edwardsa, który ma być trzecim elementem układanki, obok centra Karla-Anthony'ego Townsa i obrońcy D'Angelo Russella.
Drudzy wybierali Golden State Warriors, którzy po fatalnych wynikach w ostatnim sezonie, chcą wrócić na szczyt. Los ich nie oszczędzał, bo z trzech wielkich gwiazd zdrowy był ostatnio tylko Draymond Green. Stephen Curry i Klay Thompson wracali do gry po ciężkich kontuzjach, więc władze klubu planowały dodać im do pomocy silnego centra.
Wszystko szło dobrze, Warriors wytypowali sobie wcześniej Jamesa Wisemana, ale dosłownie w ostatniej chwili znów poważnego urazu doznał Thompson (mówi się o zerwaniu ścięgna Achillesa). W tej sytuacji zespół z Kalifornii mógł postawić na jakiegoś gracza obwodowego, który potrafi świetnie rzucać z dystansu. Warriors zdecydowali jednak, że będą trzymać się planu i wskazali Wisemana, który potem przyznał, że przez chwilę obawiał się o swoją przyszłość.