Ten mecz bardziej przypominał sparing niż grę o awans do EuroBasketu i to nie tylko ze względu na puste trybuny hali w Walencji. Do takiego obrazka kibice w dobie koronawirusa zdążyli już przywyknąć. Dobrze, że FIBA zdecydowała się na granie w „bańkach” i eliminacje w ogóle się odbywają. Spotkanie wyglądało na towarzyskie ze względu na różnicę kilku klas, dzielących oba zespoły.
Polacy grali spokojnie, momentami z polotem i finezją. Prowadzeni od sześciu lat przez Mike'a Taylora rozumieli się bardzo dobrze i nie widać było po nich braków AJ Slaughtera (problemy ze zdrowiem), Adama Waczyńskiego (konflikt z prezesem PZKosz Radosławem Piesiewiczem) oraz Mateusza Ponitki.
Ten ostatni wyprosił wolne u trenera Zenita Sankt Petersburg i przeleciał rejsowym samolotem przez całą Europę, startując tuż po meczu Euroligi w Kownie, żeby na miejscu w Walencji dowiedzieć się, że nie może zagrać. Zawodnik reprezentacji Polski zakażenie koronawirusem przeszedł w październiku, a mimo to test wykonany na miejscu w Hiszpanii dał niejednoznaczny wynik i Ponitka nie mógł zagrać. Dobrze, że na jego pozycji reprezentacja Polski ma kilku innych, klasowych zawodników. Świetnie od pierwszych minut grał Michał Michalak, tak samo jak Jarosław Zyskowski i Michał Sokołowski. Polacy trafiali z dystansu i spod kosza, byli zwykle o tempo szybsi od zdezorientowanych Rumunów. Przechwytywali ich podania i wyprowadzali kontrataki.
U rywali widać było brak zgrania. Rzucało się w oczy, że liga rumuńska jeszcze nie zaczęła sezonu. Kilku graczy nie mogło zagrać z powodu dodatnich wyników testów na koronawirusa, a ich zastępcy nie potrafili się przeciwstawić Polakom.
Zawodnicy Mike'a Taylora grali dobrze w obronie, wypychali rywali spod kosza, a ci pudłowali rzuty z dystansu. Pierwsze punkty zdobyli po około sześciu minutach meczu, kiedy przegrywali już 0:12.