Rz: W sezonie zasadniczym wystąpił pan w zaledwie sześciu spotkaniach i były to tylko epizody. Czy był pan zaskoczony, że w pierwszej rundzie play-off z Toronto Raptors trener Stan van Gundy wpuścił pana na parkiet aż w czterech z pięciu rozegranych meczów?
Marcin Gortat:
Oczywiście. Byłem do tego przygotowany, trenowałem ciężko, ale zupełnie się nie spodziewałem, że zagram. Niektórzy ze sztabu Magic przekonywali mnie, że będę występował w meczach play-off, by pomagać w kryciu Chrisa Bosha, ale nie liczyłem, że przebiję się na dłużej. Bardzo się z tego cieszę, rola zmiennika Dwighta Howarda to duże wyróżnienie. Mam nadzieję, że tak już zostanie do końca sezonu.
Czego trener oczekiwał od pana w meczach z Raptors?
Tego, czego można oczekiwać od debiutanta, który dopiero zdobywa doświadczenie – twardej gry w obronie, walki na tablicach, biegania do szybkiego ataku i wykorzystywania każdej szansy pod koszem. W ofensywie głównie pomagałem swoim kolegom. Starałem się, aby po moim zejściu z parkietu drużyna miała przynajmniej odrobinę wyższą przewagę niż w momencie, gdy się na nim pojawiłem. Myślę, że radziłem sobie całkiem nieźle i nie zawiodłem trenera.