To wielka niewiadoma, chociaż przed rozpoczęciem rozgrywek wydawało się, że wreszcie nadchodzą dla polskiego koszykarza lepsze czasy. W debiutanckim sezonie w NBA Marcin Gortat aż w 73 meczach był poza meczowym składem Orlando. Wystąpił tylko w sześciu spotkaniach sezonu zasadniczego, ale w play-off zagrał już w ośmiu.
Po przerwie letniej wychodził na boisko w sześciu z siedmiu przedsezonowych meczów Magic (6 zwycięstw, 1 porażka). Grał średnio 15,7 minuty, zdobywał 4,1 pkt, miał 5,3 zbiórki (w wygranym 94: 84 spotkaniu z Charlotte – aż 12) i 1,3 bloku.
Polak bardzo solidnie przygotowywał się do swojego drugiego sezonu w NBA, który zadecyduje o jego być albo nie być w najbogatszej lidze świata. Szczególnie pracował nad muskulaturą. Przybyło mu 11 kilogramów, ale nic nie stracił ze swojej szybkości i skoczności. Tkankę tłuszczową zamienił na mięśnie.
– Przez ostatni rok pracowałem najwięcej spośród wszystkich w zespole – mówił. – Zaczynałem o 7.30, podczas gdy pozostali gracze przychodzili na trening o 9.30. Moim celem jest stać się zawodnikiem wszechstronnym, mogącym wchodzić na zmiany na pozycjach centra oraz silnego skrzydłowego.
Trener Stan Van Gundy zapowiadał przed sezonem, że Polak otrzyma więcej minut gry niż w przed rokiem. Ma być drugim zmiennikiem Dwighta Howarda – gwiazdora ligi i złotego medalisty olimpijskiego z reprezentacją USA – na pozycji środkowego, po Tonym Battie. – Jesteśmy zaintrygowani Marcinem – mówił Van Gundy. Asystent trenera Brendan Malone podkreślał, że widzi u swego podopiecznego znaczny postęp w rozwoju fizycznym i pewności siebie na parkiecie.