Dzień wcześniej Magic grali u siebie z Detroit Pistons, najbardziej niewygodnym dla siebie zespołem Konferencji Wschodniej, z którym w ostatnich latach dwukrotnie przegrywali rywalizację w play-off.
Do przerwy drużyna trenera Stana Van Gundy’ego prowadziła 51:43, ale w drugiej połowie nie radziła sobie z obroną Pistons. Goście wygrali 93:85, mimo że w ich składzie zabrakło czołowego strzelca Allena Iversona. Marcin Gortat grał w tym meczu tylko 6 minut i 45 sekund. Zdobył 2 punkty (1/2 z gry), popełnił faul i pierwszy raz od 23 spotkań nie miał ani jednej zbiórki.
Ostatni raz zdarzyło mu się to 29 grudnia w przegranym 82:88 meczu z ...Detroit Pistons. Sobotnie spotkanie ułożyło się zupełnie inaczej dla ekipy z Orlando i polskiego środkowego. Tym razem goście przegrywali od początku meczu.
Słabo grał ich środkowy Dwight Howard, który w dodatku szybko popełnił trzy faule i w połowie drugiej kwarty musiał usiąść na ławce, co dało szansę dłuższej gry zmieniającemu go Gortatowi. Do przerwy Polak miał nawet lepszy dorobek od lidera Magic - 4 pkt (2/2) i 4 zbiórki w 11.15 min wobec 4 pkt (1/3) i 0 zbiórek Howarda.
O wygranej Orlando przesądziła czwarta kwarta, wygrana 36:20. Wtedy to gracze Magic zaczęli częściej trafiać z dystansu, a Howard zagrał skuteczniej pod tablicami. W całym spotkaniu goście rzucali aż 37 razy za trzy punkty (wyrównany klubowy rekord sezonu), trafili 15, ale w ostatnich 12 minutach mieli aż 5 celnych z 7 takich prób. Na początku ostatniej kwarty zdobyli kolejno 11 punktów, nie tracąc żadnego i po rzucie za trzy Courtneya Lee wyszli na prowadzenie 86:85.