Stephen Curry rzucił 33 punkty, trafiając rekordowe dziewięć trójek w pojedynczym meczu finałowym. Teraz rywalizacja przeniesie się do Cleveland, gdzie zostaną rozegrane mecze numer trzy i cztery - czytamy w Onecie.
To czwarte z rzędu finały NBA z udziałem tych samych drużyn, w tym czasie dwa tytuły mistrzowskie zdobyli Warriors, a raz lepsi okazali się Cavaliers.
Trener gospodarzy Steve Kerr zdecydował się na zmianę w wyjściowym składzie w stosunku do pierwszego meczu. Kevona Looneya zastąpił JaVal McGee i od początku stał się mocnym punktem drużyny rzucając dla niej pierwsze cztery punkty w meczu i będąc jej przydatnym członkiem przez całe zawody.
Warriors mieli bardzo udany początek, trafili pierwszych siedem rzutów z gry i 10 z początkowych 11. Dzięki temu dosyć szybko odskoczyli Kawalerzystom i po pierwszej kwarcie prowadzili 32:28. Jeszcze wyraźniej gospodarze wygrali drugą odsłonę. Pod koniec pierwszej połowy dwie z rzędu trójki trafił Stephen Curry podwyższając przewagę do 15 punktów.
Nie zawiedli kibice w Kalifornii, którzy odnieśli się też do wydarzeń z poprzedniego spotkania. J.R. Smith z Cleveland popełnił w pierwszym boju ogromny błąd w końcówce, a fani Golden State Warriors w meczu numer dwa prześmiewczo krzyczeli do niego "MVP", gdy ten wykonywał rzuty wolne.