W sylwestrowy wieczór w Chicago goście dominowali od początku. Pierwszą kwartę wygrali 16 punktami, do przerwy było 65:38, a po trzech kwartach różnica wzrosła do 28 punktów.
W zespole Orlando z dystansu trafiali Rashard Lewis (21 pkt) i Hedo Turkoglu (18), a pod koszem nie do powstrzymania był Dwight Howard (15 pkt, 14 zbiórek). Koszykarze Bulls byli bezradni. Przewaga rosła, więc trener Stan Van Gundy pozwolił dłużej pograć zmiennikom.
Marcin Gortat znakomicie wykorzystał tę szansę. Przebywał na parkiecie 18 minut i 56 sekund – najdłużej w tym sezonie, nie licząc meczów z Utah Jazz i Golden State Warriors w połowie grudnia, w których wychodził w pierwszej piątce.
Zdobył w tym czasie 14 punktów (drugi wynik w karierze, po 16 punktach przeciwko Golden State), miał siedem zbiórek (cztery w ataku, trzy w obronie), dwa razy blokował rzuty rywali (Argentyńczyka Andresa Nocioniego i Lindseya Huntera) i popełnił dwa faule.
Już w pierwszym wejściu na początku drugiej kwarty w 4.52 minuty zdobył 5 punktów, miał cztery zbiórki, blok i faul. W podobnym okresie gry w poprzednim meczu w Detroit oddał tylko jeden niecelny rzut i popełnił trzy faule. Potem Polak pojawił się na parkiecie w końcówce trzeciej kwarty i grał już do końca meczu. Trafił sześć z dziewięciu rzutów z gry i dwa z czterech wolnych.