Sukces w czwartek wyglądał jak poprzednie – rywale się starali, a Polak był co najmniej poziom nad nimi. Nawet gdy skakał z obniżonej belki. Wyprzedził o kilkanaście punktów Stefana Krafta i Roberta Johanssona. Z pozostałych Polaków nieźle spisali się Dawid Kubacki (który był 9), Stefan Hula (11) i Piotr Żyła (12).
Były obawy, że konkurs w Trondheim może przebiegać z problemami, powody dała seria próbna. Skoczkowie zaczęli ją wedle planu, ruszyli z szóstej belki, ale wiatr się wzmagał, więc sędziowie stopniowo skracali rozbieg.
Cóż z tego – nawet przeciętni skoczkowie skakali ponad 130 metrów, ci lepsi zaczęli szybko zbliżać się do granicy 140 m (Hula – 137,5 m), w końcu zaczęli ją z łatwością przekraczać (Żyła o 3 metry, czyli tyle, ile wynosił rekord obiektu). Markus Eisenbichler z belki nr 1 poleciał aż 148,5, daleko poza granicę bezpieczeństwa. Jakoś ustał, krzywdy sobie nie zrobił, ale decyzja mogła być tylko jedna – pozostałe próby trzeba było odwołać z braku możliwości ograniczenia rozbiegu.
Konkurs zaczął się jednak w terminie, z belki numer 2, więc jury nie zostawiło sobie dużego pola manewru. Wiatr okazał się jednak w miarę łaskawy, nawet próba Johanssona na odległość 145,5 m nie zmusiła sędziów do zmian. Dopiero gdy na belce usiadł Kamil Stoch, czujne jury zadecydowało – belka stopień w dół.
Potem nastąpił obrazek, który grzeje kibicowskie serca od początku Raw Air 2018 – polski mistrz popłynął w powietrzu, wylądował gładko na 146 m. Został liderem. Brawa bili wszyscy, rywale też. Druga seria jak kopia pierwszej, znów belka obniżona tylko dla Stocha, on znów poleciał daleko za zieloną linię i uśmiechnął się szelmowsko na zeskoku.