Rzeczposoplita: Może pani podsumować cały start w igrzyskach?
Justyna Kowalczyk: Trzydziestka miała być moim najlepszym biegiem. No i w pewnym sensie była, tylko nie takim, jakiego byśmy chcieli. Można pamiętać moje fantastyczne biegi, walkę do końca, ale jak brakuje paliwa w baku, to nic z tego nie będzie. W wielkich imprezach biega tylko jedna osoba starsza ode mnie. Chyba jak każdy człowiek się starzeję,
To był pani ostatni występ olimpijski?
Decyzji jeszcze nie podjęłam, ale już dobrze wiem, że przetrwanie do następnych igrzysk to jest wyjątkowo złożona sprawa. Mocniejsza już nie wrócę. Zrobiłam absolutnie wszystko, by tu biegać jak najlepiej. Byłam w przygotowaniach nawet bardziej profesjonalna, niż w czasach, kiedy wygrywałam. To nie dało efektu, widocznie po wszystkich perypetiach, które mi się zdarzyły, już nie wrócę na tamten poziom. Za cztery lata może być tylko gorzej. Tak po ludzku, start w Pjongczangu to jest przykrość dla mnie, bo tak wiele zrobiłam i tak niewiele z tego otrzymałam. To jest też wielka przykrość dla trenera, bo on to bardzo przeżywa. Przykrość dla rodziców, którzy też reagują. Dla rodziny, serwismenów, wszystkich, którzy widzieli, że przepracowałam minione trzy lata jak trzeba. I teraz widzimy, że inne są zwyczajnie lepsze.
Powie pani, co będzie robić w przyszłym sezonie?