Od momentu gdy Alaphilippe zdobył żółtą koszulkę, codziennie padało pytanie, kiedy wreszcie ją straci. Mało było takich, którzy twierdzili, że Francuz przetrwa jako lider etap jazdy na czas, bo to nigdy nie była jego specjalność.
Tymczasem on nie tylko się obronił, lecz wygrał ten etap, wyprzedzając wychowanego na torze ubiegłorocznego triumfatora Touru Gerainta Thomasa. To skłoniło dyrektora kazachskiej grupy Astana Aleksandra Winokurowa do wypowiedzenia powszechnie cytowanych słów: „Wiedziałem, że żółta koszulka dodaje sił, ale nie wiedziałem, że pozwala fruwać".
Oczywiście Winokurow nie jest człowiekiem, który może sugerować farmakologiczny kontekst w odniesieniu do kogokolwiek, bo sam był skazany za doping, ale fakt, że zawodnik w przeszłości dość przeciętny w jeździe na czas i wcale nie as w górach zostawia wszystkich w tyle, wzbudził powszechną uwagę.
Niestety kolarstwo zapracowało na reputację sportu dopingowo podejrzanego z definicji i nikt nie może mieć pretensji, że przez lata okradani, teraz patrzymy potencjalnym złodziejom na ręce dużo uważniej niż przed laty.
Alaphilippe po świetnej jeździe na czas nazajutrz był drugi na sławnej przełęczy Tourmalet za swym rodakiem Thibaut Pinotem („Le Monde" napisał, że z tych, co stali w okolicach podium, wygwizdany został tylko odwiedzający kolarzy prezydent Francji Emmanuel Macron). Dopiero w niedzielę trochę stracił na ostatnim etapie w Pirenejach, choć zachował żółtą koszulkę i wiele wskazuje, że wjedzie w niej Alpy, gdzie w ostatnim tygodniu wyścigu (czwartek, piątek i sobota) odbędą się decydujące górskie etapy.