Choć końcowe wyniki Polaków nie wyglądają efektownie, to na Lysgardsbakken widać było na pewno, że przynajmniej Kamil Stoch odzyskał pewność skakania. W pierwszej serii spisał się świetnie, był drugi za Markusem Eisenbichlerem, który wyjątkowo wiele skorzystał na przychylności wiatru i poleciawszy 138 m, oddalił się od konkurentów.
Polak był jednak względnie blisko Niemca, też uciekł nieco rywalom, jeszcze bardziej interesująca niż klasyfikacja konkursowa wyglądała kolejność w turnieju Raw Air. Po czterech skokach Stoch prowadził – punkt przed Lindvikiem, dwa przed Ryoyu Kobayashim, dotychczasowy lider, Constantin Schmid był czwarty, ale prawie 10 punktów za Polakiem.
Druga seria przyniosła kolejne zmiany – najpierw, gdy zaczynający finał Andreas Haare i Antti Aalto polecieli zgodnie bardzo daleko (134 i 136 m), więc jury natychmiast obniżyło bramkę startową. Potem, gdy po długiej chwili przychylności wiatr raz jeszcze zmienił kierunek, najlepszym powiał jednak w plecy, więc rozstrzygały skoki niewiele ponad 120 m.
Stoch skoczył w tych warunkach nieżle, ale czując brak podmuchu pod nartami próbował ciągnąć skok ile mógł, poświęcając jakość lądowania. – Za długo trzymałem ten skok, lądowanie musiało być więc gorsze, jestem zły, nawet bardzo zły, bo uważam, że skoczyłem dobrze – mówił do kamer Eurosportu.
Wygrał Peter Prevc, nieco zapomniany słoweński mistrz (wygrał konkurs PŚ po ponad trzech latach przerwy), przed Eisenbichlerem, któremu tę pozycję dał zapas z pierwszej próby. Niespecjalnie poszło liderom PŚ – Karl Geiger poza pierwszą dzisiątką, Stefan Kraft tylko poprawny. Z tej mieszaniny szczęścia do wiatru, umiejętności i ocen sędziów wyszło, że Raw Air ma norweskiego lidera, młody Lindvik jeszcze nie ma dużej przewagi nad Kraftem i Leyhe, ale nie są to ułamki punktu. Kamil Stoch awansował, jest czwarty.