Wczesny mamut

Prezes PZN Apoloniusz Tajner o mistrzostwach świata w lotach narciarskich, rewolucji w kadrze i wietrze, który ma w Planicy Polakom sprzyjać.

Publikacja: 09.12.2020 19:28

Wczesny mamut

Foto: Reporter, Andrzej Iwanczuk

Rzeczpospolita: Kamil Stoch w ten weekend powalczy o medal?

Jego forma rośnie, co widać po wynikach, a technika pasuje do rywalizacji na mamutach. Prowadzi narty płasko, jak Norwegowie, dzięki czemu w pierwszej fazie skoku ma dużą prędkość przelotową. Wynosi go nad zeskokiem i później może odlecieć. Liczę też, że pomoże krótka przerwa, którą zawodnicy mieli zamiast startu w Niżnym Tagile. Na pewno złapali trochę świeżości, a teraz nastąpi superkompensacja, czyli wyższa wydolność po okresie wypoczynku.

Odpuściliście wyjazd do Rosji w obawie przed wirusem?

To był główny powód. Wyszło nam to jednak na dobre: zyskaliśmy czas na odpoczynek bez stresu, a świetnie spisali się zastępcy. Trzeba pamiętać, że standardy w Niżnym Tagile wyznaczali najlepsi skoczkowie świata. Rozbiegi były niskie, prędkości na progu małe, a cała nasza grupa sobie w tych warunkach poradziła.

Jesteśmy mocni siłą drużyny?

Sytuacja wygląda naprawdę dobrze. Piotr Żyła jest nieobliczalny i lubi skocznie mamucie. Może na nich wygrywać, co pokazał chociażby w Kulm. Dawid Kubacki skacze solidnie, a w ostatnich latach poprawił technikę na mamutach. Chodzi o pierwszą fazę lotu, gdzie ważniejsza od wysokości jest prędkość. Inna sprawa, że jeśli ktoś jest w formie, to wszędzie sobie poradzi.

Punkty PŚ zdobywało 11 Polaków, jest długa kolejka do miejsca w drużynie. Na kogo liczy pan najbardziej?

Wśród zawodników powołanych na mistrzostwa najlepiej wygląda Klemens Murańka, ale Andrzej Stękała i Aleksander Zniszczoł też skaczą dobrze.

Wygląda na to, że rozszerzenie kadry A o zawodników zaplecza było słuszne. Dlaczego nie udało się tego zrobić za kadencji Stefana Horngachera?

Stefan to człowiek trochę oschły. Chciał współpracować z zawodnikami zaplecza kadry, pomagał, ale wszystko przebiegało bardzo oficjalnie. Pewien problem stanowiła też bariera językowa. Nie było ciepła, które widzimy teraz. Michal Doležal to fajny facet. Spokojny i zrównoważony. Połączenie grup wymagało odpowiedniego momentu.

Kto wpadł na ten pomysł?

Adam Małysz świetnie wyczuł klimat. Mówił o tym już poprzedniej zimy, ja byłem sceptyczny. Udało się, choć prowadzenie tak licznej grupy to duże przedsięwzięcie logistyczne. Mamy 13 zawodników i dziesięciu członków sztabu. W czasach pandemii, kiedy trzeba pilnować biletów, transportu czy hoteli, organizacja wymaga dodatkowego człowieka. Efektem zmian jest mocna grupa. Skoczkowie przepracowali razem okres przygotowawczy, młodsi podciągnęli poziomem do starszych i nasiąknęli dobrą atmosferą. W roli osoby kierującej grupą odnalazł się Małysz. Nie sądziłem, że aż tak dobrze się sprawdzi. Panowie sobie wszystko poukładali, jak w domu.

Ile osób pojechało do Planicy?

Skoczkowie, siedem osób ze sztabu kadry, Małysz, kierownik zespołu i lekarz. Było zalecenie, aby maksymalnie ograniczyć liczbę osób podróżujących na zawody. Dlatego ja zostałem w domu.

Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) zrezygnowała z uniwersalnego reżimu walki z wirusem i postanowiła oprzeć się na regulacjach krajów, które goszczą zawody. To dobre rozwiązanie?

Pojawiały się pomysły wprowadzenia odgórnych przepisów, ale my od początku byliśmy przeciwni. Sytuacja związana z pandemią jest płynna, okoliczności się zmieniają i federacji trudno byłoby reagować na bieżąco. Pozostawienie tej kompetencji organizatorom jest w porządku. Inna sprawa, że coraz częściej słychać o wykorzystywaniu sytuacji i zawyżaniu kosztów testów. Testy naszych zawodników – skoczków, biegaczy, kombinatorów, alpejczyków – mogą nas kosztować do końca sezonu nawet 600–800 tys. zł. To bardzo dużo.

Kto za to zapłaci?

Wystąpiliśmy o dofinansowanie do ministerstwa i możemy w jego ramach rozliczać koszty testów. Mamy też sponsorów, damy radę.

Wszystkie konkursy w tym sezonie się odbędą?

Wygląda na to, że tak, oprócz tych w Pekinie i Sapporo. Pandemia trwa, ale jakoś to funkcjonuje, maszyna jest w ruchu. Wiadomo, że wirus może mieć wpływ na walkę o Kryształową Kulę, może też wypaczyć wyniki Turnieju Czterech Skoczni czy mistrzostw świata. Na to nie mamy jednak wpływu.

Może warto – wzorem biatlonu czy short tracku – odliczyć na koniec sezonu każdemu skoczkowi w klasyfikacji generalnej te najsłabsze występy?

Takich pomysłów na razie nie ma i nie widzę takiej potrzeby. Ryzyko jest równe dla wszystkich.

To duży problem dla zawodników, że przyjdzie im rywalizować na mamuciej skoczni już w grudniu?

Na te największe obiekty zazwyczaj wchodzimy w drugiej połowie stycznia albo na początku lutego. Wszyscy są już oskakani, mają dobry rytm. Mamutów nigdy w grudniu nie było. Jestem ciekaw, co z tego wyjdzie. Możliwe, że będą duże różnice między najlepszymi i słabszymi, zwłaszcza przy tylnych wiatrach.

Loty w Planicy zwykle zaczynały się przed południem. Teraz Letalnica dorobiła się oświetlenia, konkursy będą później. Jak wpłynie to na warunki na skoczni?

Konkursy do tej pory kończyły się około południa, czasem po pierwszej. Był marzec, słońce unosiło powietrze do góry, zmrok oznacza, że chłodne powietrze opadnie w dół, może wiać z tyłu.

Komu to pomoże?

Naszym zawodnikom. Norwegowie, zwłaszcza Robert Johansson, są świetni przy podmuchach z przodu. Mają wietrzne skocznie, przyzwyczajają się do takich warunków od najmłodszych lat. Przelatują pierwszą fazę lotu nisko, a później przedni wiatr ich wynosi. Tylne podmuchy sprawiają, że o wyniku decyduje przygotowanie fizyczne, dobre trafienie w próg. Lekko podniesiony tor lotu, załamana sylwetka i wyższa pozycja bioder stają się kluczem do sukcesu.

Kto będzie faworytem?

Norwegowie są bardzo silni, ale przy tylnym wietrze można ich pokonać. Halvor Egner Granerud to odkrycie sezonu, mocny jest Johansson. Markus Eisenbichler po starcie w Rosji ma problem, bo widać, że jeden nieudany skok spowodował zaburzenia. Kiedyś podobnie było ze Svenem Hannavaldem. Zobaczyłem jego zły skok przed mistrzostwami świata w Val di Fiemme i wiedziałem: „Już go nie ma". Eisenbichler nie miał czasu na spokojny trening, od razu pojechał na mamuta. Jest też trochę zbyt agresywny, nadambitny. To może przeszkadzać. Skoki wymagają swobody, luzu, perfekcji wykonania. U nas najmocniejszy jest Stoch, wysoką formę pokazuje Kubacki, a Żyła pozostaje nieobliczalny.

A więc jak przystało na naczelnego optymistę polskiego sportu, wśród sześciu faworytów połowa to Polacy?

Wyniki pokazują, że mój optymizm jest uzasadniony nawet bardziej niż zazwyczaj.

Rzeczpospolita: Kamil Stoch w ten weekend powalczy o medal?

Jego forma rośnie, co widać po wynikach, a technika pasuje do rywalizacji na mamutach. Prowadzi narty płasko, jak Norwegowie, dzięki czemu w pierwszej fazie skoku ma dużą prędkość przelotową. Wynosi go nad zeskokiem i później może odlecieć. Liczę też, że pomoże krótka przerwa, którą zawodnicy mieli zamiast startu w Niżnym Tagile. Na pewno złapali trochę świeżości, a teraz nastąpi superkompensacja, czyli wyższa wydolność po okresie wypoczynku.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Inne sporty
Super Bowl. Wysokie loty Orłów
doping
Zielony ład w kolarstwie. Tlenek węgla oficjalnie zakazany
Inne sporty
Finał Super Bowl. Zwycięzca bierze wszystko
Inne sporty
Za bardzo lewicowy. Martin Fourcade wycofuje swoją kandydaturę
Inne sporty
Polskie kolarstwo. Nadzieja w kobietach i Stanisławie Aniołkowskim