Przystanek Engelberg to naturalna skocznia Gross-Titlis i miłe wspomnienia wielu polskich sukcesów, zwłaszcza zwycięstw Adama Małysza, Kamila Stocha i Jana Ziobry. Ten weekend Pucharu Świata w Szwajcarii też zaczął się dobrze – cała polska szóstka przeszła kwalifikacje, Stoch podczas piątkowego treningu skoczył 146 m, dwa metry dalej, niż oficjalni rekordziści obiektu Domen Prevc i Ryoyu Kobayashi.
Pierwszy, sobotni konkurs zakończył się jednak zwycięstwem tego, który nie przegrywa w Pucharze Świata od kilku tygodni – Halvora Egnera Graneruda. Przewaga Norwega nad Stochem nie była wielka, po pierwszej serii wynosiła tylko pół punktu, po drugiej 2,2, można mieć apetyt na rewanż w niedzielę.
Wyniki potwierdzają, że Polacy lubią skocznię w Engelbergu i ta skocznia lubi Polaków. Pięciu zdobyło punkty do klasyfikacji PŚ, oprócz drużynowej czwórki z MŚ w lotach (Stoch, Żyła, Stękała i Kubacki), swoje dorzucił także Aleksander Zniszczoł (25.), nie dorzucił jedynie Klemens Murańka.
Konkurs na Grosse-Titlis-Schanze oprócz norweskich i polskich radości przyniósł także satysfakcję Anže Laniškowi, Słoweniec obronił miejsce na podium przed atakiem wicelidera PŚ Markusa Eisenbichlera. Gdyby na widowni mogli stać kibice, zapewne często chwaliliby emocje wyrównanej rywalizacji – o miejscach decydowała niekiedy różnica 0,1 pkt – tak było w przypadku Żyły i Piusa Paschke oraz Kubackiego i Mariusa Lindvika.
Austriacy skakali bez kontuzjowanego Stefana Krafta, Niemcy bez zarażonego koronawirusem mistrza świata w lotach Karla Geigera. Pierwsza, wietrzna seria wyeliminowała z finałowych prób mocnych skoczków tegorocznego PŚ – Roberta Johanssona i Yukiyę Sato.