[b]Rz: Ma pan silne nerwy. Dwa pudła na strzelnicy, a potem odrabianie strat i walka ze znakomitymi Norwegami. Taki był plan?[/b]
Tomasz Sikora: Miało być trochę inaczej. Pierwsze dwa okrążenia biegłem z rezerwą. Nie zbliżałem się za bardzo do Svendsena, żeby nie budzić w sobie nadmiernych emocji. Wolałem gonić, nie uciekać. Gdy jednak spudłowałem dwa razy, nie było wyboru – od trzeciego okrążenia walczyłem już na 100 procent.
[b]Gdy po czwartym strzelaniu zostało panu 5 – 6 sekund przewagi, wierzył pan, że da radę Bjoerndalenowi i Svendsenowi?[/b]
Oj, było ciężko. Ścigało mnie dwóch najlepszych biatlonistów świata. Poza tym mogli sobie pomagać w biegu, dawać zmiany. Nie mogłem za bardzo kontrolować dystansu – każde spojrzenie za siebie zabiera ułamek sekundy, lepiej nie patrzeć w tył. Pomagali mi koledzy, którzy informowali mnie, jaką mam przewagę.
[b]To na razie reguła tej zimy: znakomity bieg i trochę słabsze strzelanie. Przed laty było raczej odwrotnie. Czy to taki pomysł na dojrzałe lata kariery?[/b]