Najlepszy z Polaków sam się ganił z ten bieg. – To nie tylko wiatr, to były moje błędy na strzelnicy. Najpierw za szybko chciałem strzelić, potem też źle wyczułem tempo, nie zgrałem naciśnięcia spustu z oddechem – mówił. Szanse na medal były, bo biegł niemal tak szybko jak Norwegowie.
W sobotnie południe zapadła decyzja, że mistrzostwa zaczną się planowo, bo choć w dzień zaświeciło słońce, to wieczorem pojawił się lekki mróz, przywieziony na trasę śnieg zakrył lodowe pułapki. Ryzyko upadków nadal było spore, ale je zmniejszono. Sikora postanowił wystartować w pierwszej grupie, jako 26. Liczył się z tym, że rozjeżdżona śnieżna kasza może później hamować biegaczy. Chyba nie miał racji. Cała norweska czwórka ruszyła na trasę, gdy wielu zawodników kończyło zawody. Bjoerdnalen miał numer 122., czyli przedostatni.
Na starcie nie pojawił się lider Pucharu Świata Emil Hegle Svendsen – to pierwsze duże zaskoczenie mistrzostw. Norweg zgłosił złe samopoczucie późno, dopiero podczas sobotniego obiadu, zastępstwo wziął Lars Berger, efekt był znakomity.
Pierwszym liderem sprintu na długo został Rosjanin Maksim Czudow. Do niego odnosiliśmy wyniki Sikory, stratę niespełna pół minuty po pierwszym strzelaniu i prawie minuty na mecie. Gdyby Polak ścigał się z Rosjaninem tylko w biegu, wygrałby, ale Czudow nie pudłował. Popędzany przez trenerów nie miał jednak sił na finisz. Sikora nie trafił w piąty czarny krążek w pozycji leżącej, dołożył dwa pudła w stojącej. Każda runda karna po 150 metrów kosztowała co najmniej 20 sekund.
Kiedy przybiegł na metę, był przez chwilę trzeci, ale zaraz zaczęło się liczenie lepszych od Polaka. W kolejnych punktach pomiaru czasu widać było, jak mocni są Norwegowie. Bjoerndalen miał dwa pudła, ale jak zawsze nadrobił starty rewelacyjnym biegiem. Berger przegrał z nim tylko o 1,2 sekundy, także przy dwóch niecelnych strzałach. Na mecie najbardziej cieszył się prawie 40-letni Halvard Hanevold. Pierwszy medal MŚ zdobył w 1994 roku. Najgorsze, czwarte miejsce przypadło Aleksandrowi Osowi.