Startują wszyscy, wygrywa Bjoerndalen. Ta najkrótsza definicja biatlonu w PyeongChang wciąż jest prawdziwa. We wtorek Norweg wyprzedził na mecie Niemca Christopha Stephana i Chorwata Jakova Faka. Do trzynastego złota w mistrzostwach świata dołożył nowy rekord: 87 zwycięstw w zawodach Pucharu Świata, pozbawił go samego Ingemara Stenmarka.
Bieg indywidualny na 20 km, najstarsza konkurencja biatlonu, zaczął się tak jak marzyła polska ekipa: Tomasz Sikora po pierwszym bezbłędnym strzelaniu objął prowadzenie. Startował jako trzeci, żółta koszulka lidera Pucharu Świata była doskonale widoczna nawet w ostrym słońcu, mróz minus 7 stopni, wiatr chwilami jakby słabszy od tutejszej normy. Na trybunach znów krzyki rosyjskie, w głośnikach muzyka niemiecka, na śniegu przed trybunami ludowe tancerki koreańskie w wieku dojrzałym – urok biatlonu ma wiele odcieni.
Minuty mijały, nikt nie był szybszy od Polaka, nawet wielki Bjoerndalen. Jeden znany rywal ubył od razu. Emil Hegle Svendsen znów nie wystartował, choć do końca był na liście. Obrońcy tytułu się nie zastępuje. Pytanie o zdrowie Norwega nadal nie ma odpowiedzi. – Poszedł na trening, ale ponoć za szybko rosło mu tętno po wysiłku, więc uznał, że nie jest gotów. Może pobiegnie w sztafecie mieszanej – mówił jeden z norweskich dziennikarzy. Były lider PŚ zachowuje się dziwnie, przyszedł w poniedziałek wieczorem na kolację, wziął talerz w rękę, rozejrzał się po wielkiej sali, skrzywił, zrobił nagły zwrot i poszedł do windy – tę scenę widzieli wszyscy obecni w restauracji hotelowej.
Po Sikorze w biegu na 20 km patrzyliśmy na Rosjanina Maksima Czudowa, pozostałych Norwegów, Niemca Michaela Greisa, pucharowego lidera tej konkurencji – żaden nie był we wtorek tak szybki jak Polak. W kolejce do startu stanęło wprawdzie 120 ludzi, ale najlepsi w większości byli z przodu. Drugie strzelanie, tym razem na stojąco i od razu zawód – dwa polskie pudła. Kara jest surowa, po minucie za każdy nieudany strzał, więc zaczęło się liczenie ilu rywali będzie wyżej. Nie było ich tak wielu, w sumie siedmiu, różnica czasu do podium nie była wielka, nadzieja mimo wszystko jeszcze trwała.
Bjoerndalen drugi raz strzelał bezbłędnie, znów krążki spadały wedle znanej od lat kolejności – pierwszy od lewej, drugi, trzeci, piąty i na końcu czwarty. Trzeba było godzić się z myślą, że Norweg wygra. Za nim trwało tasowanie: Czudow wyżej, Greis niżej, dobrze strzelali Simon Fourcade, Iwan Czerezow i Jakov Fak, Chorwat, którego w tym towarzystwie nigdy nie widziano tak wysoko.