[b]„Rz”: Pięć kilometrów do mety w Trondheim, biegnie pani między dwiema Norweżkami, Kristin Stoermer Steirą i Therese Johaug, i wybiera moment do ostatniego ataku. Przyszło pani wtedy do głowy, że na metę wbiegnie pani między Petrą Majdić a Masako Ishidą? [/b]
[b]Justyna Kowalczyk:[/b] Wydawało mi się to mało prawdopodobne. Nawet nierealne. Serwismeni Petry przeszli samych siebie, po zmianie nart Słowenka zrobiła coś niesamowitego, pewnie pierwszy i ostatni raz. Była piekielnie szybka na zjazdach. My przy zmiennej pogodzie niestety nie do końca trafiliśmy ze smarowaniem. Narty świetnie trzymały na podbiegach, ale na zjazdach traciłam. Tak naprawdę przegrałam w sobotę nie tyle z Petrą, co jej serwismenami. A Japonka Ishida wszystkich nas zadziwiła. To jej pierwsze podium w Pucharze Świata.
[b]Jak pani zapamięta ten bieg? Jako ten, w którym udało się zapewnić Kryształową Kulę za biegi dystansowe i odrobić 20 punktów do Majdić, czy jako straconą szansę na prowadzenie w PŚ? [/b]
Obawiałam się tego biegu. Nawet mistrzyni świata musi się bać 30 kilometrów, nawet Virpi Kuitunen w najlepszej formie się bała. Kto nie czuje respektu przed trzydziestką, ten albo jej nie kończy, albo przybiega na dalekim miejscu. Nie ma się czego wstydzić. Chłopakom też drżą nogi przed startem na 50 km. Ale wszystko dobrze się skończyło. Jestem zadowolona. Uzbierałam dużo punktów, podobało mi się. Niby nie wygrałam tego biegu, ale jednak zdobyłam w nim najwięcej. Pomysł z lotnymi premiami - świetny. Wszystkie zgarnęłam, więc co innego mogłabym powiedzieć? A do tego mojej rywalce Aino Kaisie Saarinen bieg się nie udał, i małej Kryształowej Kuli za dystanse nikt mi już nie odbierze.
[b]Pojedynek z Saarinen to była sprawa tylko sportowa, czy też osobista? Między panią a Finką nie ma chyba szczególnej sympatii. [/b]