Młody Polak w drugim pucharowym starcie w życiu wygrał pełne nerwów zawody na Vogtlandschanze. Wyprzedził Niemca Andreasa Wellingera i Słoweńca Jurija Tepesa. Jeszcze jeden talent ze Szczyrku pokazał się światu, czterech Polaków zajęło miejsc w pierwszej dziesiątce, pięciu zdobyło punkty PŚ. Szkoda tylko, że widowisko psuła ciągła walka z pogodą.
Takiego konkursu Puchar Świata chyba jeszcze nie widział. Do oglądania zawodów trzeba było mieć ogrom cierpliwości. To, że start pierwszej serii opóźniano kilka razy, to w zasadzie normalka w tej części sezonu. Zima w listopadzie ma zawsze swoje jesienne kaprysy. Problemy z powodu zbyt silnego wiatru zdarzały się przecież niemal zawsze w Kuusamo i gdzie indziej.
Sędziowie uparli się, że niedzielne skoki w Klingenthal jednak się odbędą. Dopiero dwie godziny po planowanym czasie pierwszy skoczek siadł na belce, ale nadzieja na normalność przez chwilę się pojawiła. Warto było wtedy patrzeć i uważać, co robią młodzi Polacy. Krzysztof Biegun, piąty w kolejce, poleciał pięknie za czerwone linie (najważniejsza to rozmiar skoczni – 140 m), wylądował niemal perfekcyjnie, zmierzono 142,5 m, noty dobre, chwila czekania i objął prowadzenie.
Wrażenie było duże, tak duże, że sędziowie natychmiast kazali opuścić belkę startową w dół. Chwilę po Biegunie skakał Jan Ziobro, też poleciał daleko (134,5), też ładnie, choć belka była niżej. Przez chwilę dwaj Polacy prowadzili, ale zaraz przedzielił ich Marinus Kraus, nowy talent niemieckich skoków.
Wydawało się, że zobaczymy wiele podobnych prób młodych sportowców, nie tylko z ekipy Łukasza Kruczka, ale złudzenia szybko zniknęły. Pojawił się mokry śnieg, nagle z jesieni w Rudawach zrobiła się zima, tyle dobrego, że mokry śnieg trochę przykrył brudnawy zeskok zrobiony z przechowywanych miesiącami w trocinach zapasów.