Przyjechało 24,5 tysiąca ludzi, stanęli głowa przy głowie na Erdinger Arena pod dużą skocznią Schattenberg i zostali skazani na czekanie. Serię treningową przed niedzielnym konkursem głównym odwołano dość szybko. Sypnęło potężnie białym puchem, zawiało i start trzeba było przesunąć.
Jeszcze kilka dni temu organizatorzy w Oberstdorfie obawiali się rozmokłych zeskoków i wysokich temperatur, co oznaczałoby konieczność skorzystania z dużych (ok. 3500 metrów sześciennych) zapasów śniegu gromadzonych w magazynach oraz z produkcji bieżącej, jaką zapewniała fińska firma SnowTek – ta sama, która ratowała skocznie olimpijskie w Soczi.
Dziś kłopoty na Grosse Schattenbergschanze okazały się bardziej klasyczne: za duże opady śniegu i za silny wiatr. Rząd ludzi z odkurzaczami w dłoniach na rozbiegu – to była odpowiedź organizatorów na kaprysy pogody. Nie wystarczyła.
Start serii KO przesunięto o kwadrans, potem o drugi, trzeci i czwarty. Półtorej godziny po planowanym terminie w końcu na belce siadł Japończyk Junshiro Kobayashi, skoczył 127,5 m, ale jego słoweński rywal Robert Kranjec znów usłyszał, że musi czekać. Potem udało się skoczyć jeszcze piątce i znów ogłoszono przerwę oraz decyzję, że będzie tylko jedna seria. Taki scenariusz to w Turnieju Czterech Skoczni nie nowość, choć akurat w Oberstdorfie udało się przeprowadzić każdy z poprzednich konkursów otwarcia. Nie tym razem – około 19.30 poinformowano, że konkurs jest przełożony na jutro na 17.30.
Szczęśliwy Stoch
Z polskiego punktu widzenia dobre rzeczy zdarzyły się jednak już wcześniej, w sobotę, podczas kwalifikacji. Oczekiwany z lekkim niepokojem powrót Kamila Stocha wypadł dobrze, choć o magicznych zwycięskich lotach daleko za czerwone linie nikt nie śmiał mówić.