Zakończenie PŚ na Letalnicy zapamiętamy z wielu powodów: Niemcy ucieszyli się, że wreszcie mają następcę Martina Schmitta, Słoweńcy, że zdobyli u siebie niemal wszystko, kibice skoków, bo zobaczyli finał, jakiego wcześniej nie widziano.
Po pierwszej serii niedzielnego konkursu zdobywcą PŚ wydawał się Prevc, gdyż Freund na siódmym miejscu tracił do wirtualnego lidera 20 punktów.
Niespodziewaną zmianę sytuacji spowodował znakomity drugi skok innego Słoweńca – Jurija Tepeša. Kolega Prevca uzyskał 244 m i zdobył taką przewagę, że nikt nie był w stanie go wyprzedzić: ani drugi w połowie konkursu Kamil Stoch (ostatecznie był piąty), ani lider.
Freund zachował siódme miejsce i po ostatnim skoku wszyscy wiedzieli, nawet bez kalkulatorów: Niemiec ma w klasyfikacji końcowej PŚ tyle samo punktów co rywal ze Słowenii; w takiej sytuacji decyduje liczba zwycięstw w konkursach całego sezonu. W tej kategorii niemiecki skoczek prowadził ze Słoweńcem wyraźnie: dziewięć do trzech.
Trudno winić Tepeša, że pośrednio odebrał Puchar Świata koledze, trudno się nie cieszyć, że po prostu wygrał sport. Prevcowi pozostał puchar pocieszenia – mała Kryształowa Kula dla najlepszego w lotach.
Polacy wyjeżdżają z Planicy z trzema miejscami w pierwszej dziesiątce konkursów indywidualnych (dwa razy Kamil Stoch, raz Piotr Żyła), nowym krajowym rekordem długości lotu – Stoch skoczył 238 m podczas niedzielnej serii próbnej, ale także z uczuciem niedosytu, bo ta polska zima ze skokami nie była tak udana jak poprzednia.
Ciąg dalszy narciarskich emocji w wersji letniej już od 31 lipca podczas inauguracji cyklu Grand Prix na Skoczni im. Adama Małysza w Wiśle. Kolejny Puchar Świata zacznie się 21 listopada w Klingenthal.