Kto widział ostatnią rundę, nie żałował. Day grał wspaniale, pokonał jak chciał Straits Course – trudne pole nad jeziorem Michigan, pokonał, idąc ramię w ramię, Jordana Spietha, który potem mówił, że była to jego najpiękniej przegrana runda w karierze.
Widzowie zobaczyli pokaz siły i dokładności gry nowego mistrza – właściwie każda runda: 68-67-66-67 to potwierdzała. Jason Day został pierwszym golfistą, który osiągnął wynik -20 w turnieju Wielkiego Szlema (-19 miał Tiger Woods w The British Open 2000), awansował z 5. na 3. miejsce rankingu światowego, może, w wieku 27 lat poczuć się spełniony.
Czek na 1,8 mln dolarów oraz Wanamaker Trophy, wielki szacowny puchar dla zwycięzcy PGA Championship, poszły w dobre ręce. Trofeum ufundował w 1916 roku za 2500 dolarów (obecnie jakieś 55 tysięcy) Rodman Wanamaker, zamożny właściciel wielkich domów towarowych, inicjator powstania US PGA, znany i bardzo szanowany patron rozwoju sztuki, edukacji i sportu w USA.
Nowy zwycięzca nie robił może błyskotliwej kariery w golfie, ale upór i pracowitość zawsze znaczą wiele. Także poświęcenie innych. Jason Day potrzebował tego wszystkiego, gdy w wieku 12 lat stracił ojca, gdy matka wydawała niemal wszystko co miała, by syn został golfistą. Opłacała mu czesne w akademii, choć w domu brakowało nawet ciepłej wody, a młody Jason musiał kupować używane ubrania w sklepie z szyldem „Za 5 dolarów bierz, ile zmieścisz w torbie".
Pomógł też Colin Swatton, dziś caddie mistrza (razem dumnie maszerowali na 18. dołku po tytuł), wieloletni trener, mentor i stary przyjaciel, w praktyce zastępujący chłopakowi ojca. Day dostał się do PGA Tour osiem lat temu. Po trzech latach wygrał pierwszy turniej, po kolejnych czterech drugi, teraz ma na koncie sześć zwycięstw (wliczając ostatnie), jest dojrzałym sportowcem, mężem i ojcem.