Zapowiedzi polskich trenerów były pełne optymizmu, rzeczywistość zawodów w Klingenthal kazała nieco zweryfikować te opinie. Polaków wyprzedzili także Austriacy, Japończycy i Czesi.
Wystartowało 11 drużyn, od Włochów do Niemców. Łukasz Kruczek wybrał z siódemki czwórkę: Maciej Kot, Klemens Murańka, Jan Ziobro i Kamil Stoch. Kto widział Piotra Żyłę podczas treningów, wiedział, dlaczego go zabrakło. Od pierwszej do ostatniej serii polscy skoczkowie nie brali udziału w walce o podium, wędrowali między piątym a ósmym miejscem, emocje nie były wielkie, bo bić się o piątą pozycję z Czechami, to nie był powód do wielkich wzruszeń.
Tak naprawdę Polacy powinni być nawet jedną pozycję niżej, bo w pierwszej serii sędziowie zdyskwalifikowali za nieprawidłowy kombinezon Norwega Andersa Fannemela. Norwegowie też skakali lepiej od Stocha i spółki, ale kara zepchnęła ich poza pierwszą ósemkę i w drugiej serii startować nie mogli. Z tego samego powodu spadli na przedostatnie miejsce Rosjanie – nieprawidłowy sprzęt miał Jewgienij Klimow.
Konkurs dał najwięcej radości gospodarzom oraz Słowenii. Bracia Prevcovie, Anze Lanisek i Jurij Tepes od początku skakali znakomicie, wiele razy przeskakiwali linię 130 m, prowadzili do szóstego skoku. Pościg Niemców był jednak niezwykle skuteczny. W siódmym skoku Richard Freitag skoczył prawie 10 m dalej od Laniska, stratę odrobił z nawiązką, a kończący konkurs Severin Freund był nieco lepszy od Petera Prevca.
Austria trzecia, lecz ze sporą stratą, bo Gregor Schlierenzauer nie błyszczał, znacznie lepiej skakali Stefan Kraft i Michael Hayboeck. W sumie – minęło kilka miesięcy, a w skokach narciarskich na razie wielkich zmian nie widać. Przegrani nie mogą też wiele zwalić na skocznię i warunki rywalizacji.