– Do wszystkich, którzy chcą grać nieuczciwie, wysłaliśmy jasny sygnał: będziemy was łapać i karać – zapowiedział kilka dni temu triumfalnie prezes Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) Brian Cookson, gdy wykryto pierwszy przypadek mechanicznego wspomagania.
Podczas przełajowych mistrzostw świata w ramie roweru 19-letniej Belgijki Femke van den Driessche znaleziono wbudowany mały elektryczny silniczek. Zawodniczka nie przyznaje się do winy, twierdzi, że korzystała ze sprzętu pożyczonego od swojego przyjaciela. Choć była faworytką wyścigu do lat 23, rywalizacji nie ukończyła. Z powodu defektu. Jeśli zarzuty się potwierdzą, grozi jej minimum pół roku zawieszenia i 200 tys. franków szwajcarskich grzywny.
O stosowanie takiego motorka już w 2010 roku podejrzewano Szwajcara Fabiana Cancellarę, ale nigdy go nie przyłapano. Zresztą, dopiero w ubiegłym roku wprowadzono do przepisów pojęcie dopingu technologicznego.
„Gazzetta dello Sport" pisze jednak, że silniki to „rozwiązanie przestarzałe", wręcz „dla biedaków', bo koszt tak przygotowanego roweru wynosi około 20 tys. euro. Nowa, bardziej wyrafinowana i wielokrotnie droższa metoda to koło elektromagnetyczne.
Według informatora włoskiego dziennika, producenta takiego sprzętu, trzeba na nie czekać w kolejce aż sześć miesięcy, ale warte jest swojej ceny, bo praktycznie niewykrywalne. Montuje się je z tyłu, potrafi wyprodukować od 20 do 60 watów dodatkowej energii. Korzystać ma z niego już 1,2 tys. osób, głównie we Włoszech.