Przy nazwie ma numer 44, dla Polaków mistyczny, dla świata kolejny, który wyznaczył czas i okoliczności historyczne. Idea rywalizacji jest prosta – 12 wybrańców z jednej strony, 12 z drugiej reprezentuje, jak rzadko w golfie zawodowym, nie siebie, lecz kontynenty.
Grają co dwa lata (na przemian w Europie i Stanach) przez trzy dni. W piątek i sobotę rozegrają sesje gry parami, w sumie 16 spotkań. W finałową niedzielę 12-ki staną do gry jeden na jednego.
Czytaj więcej
Adrian Meronk był w turnieju Omega European Masters mały krok od zdobycia prawa gry w drużynie Europy podczas meczu z USA, czyli w Pucharze Rydera.
Do wzięcia jest zatem 28 punktów, drużyna, która zgromadzi co najmniej 14,5, wygrywa. Jeśli zaś będzie remis, to złocisty puchar, dziś o niemierzalnej wartości, ufundowany prawie 100 lat temu przez londyńskiego kupca nasiennego Samuela Rydera, pójdzie znów w ręce Amerykanów, gdyż dwa lata temu wygrali u siebie w Whistling Straits aż 19:9 i mają prawo zatrzymania trofeum do następnego starcia.
W Ryder Cup gra się inaczej niż w zwykłym turnieju zawodowym – nie liczy się sumy wszystkich uderzeń z czterech rund, ale walczy w każdym z 28 meczów o dołki. Kto wygra ich więcej, zdobywa duży punkt dla drużyny. Parami gra się na dwa sposoby. Pierwszy – foursomes, gdy partnerzy naprzemiennie uderzają jedną piłkę. Drugi – fourball, gdy każdy z czwórki gra własną piłką, ale do porównania wyników zalicza się tylko lepszy rezultat z pary.