W niedzielę powinien w Lahti zwyciężyć Halvor Egner Granerud, ale młodzieńcza fantazja tym razem poniosła go za bardzo – wyraźnie prowadził po pierwszej serii, w drugiej poleciał szaleńczo daleko (137,5 m), skoku nie ustał i podium: Johansson, Markus Eisenbichler i Karl Geiger, oglądał z boku. Mimo upadku zajął czwarte miejsce, sporo przed Polakami, z których najlepszy był Piotr Żyła – 11.
Dobrą wiadomością niedzieli było dla polskich kibiców jedynie zwycięstwo Żyły w kwalifikacjach. W mglistej aurze Polak skoczył 128 m, co wystarczyło do odebrania czeku na 3000 franków szwajcarskich i rozsyłania uśmiechów do nieobecnej publiczności.
Pierwsza seria konkursowa już nie przyniosła tak przyjemnych wrażeń. Żyła nadal był najlepszy z Polaków (9.), ale wyprzedzało go dwóch Austriaków, dwóch Niemców trzech Norwegów i jeden Słoweniec. Kubacki był 12., Stoch – 14., Andrzej Stękała – 17. Rządy na skoczni w Lahti objął Granerud. Lider PŚ zrobił to w stylu znanym z serii grudniowych zwycięstw – skoczył najdalej (132,5 m) i oddalił się od najbliższych rywali, Geigera i Johanssona, o ponad 10 punktów. W finale do zwycięstwa wystarczyłby Norwegowi spokojny skok na odległość 123 m, wybrał jednak brawurowe zakończenie i został efektownym, choć niespełnionym, bohaterem ostatniej akcji.
Żyła po drugim skoku spadł na miejsce 11., a Kubacki aż na 23. – to nie jest osiągnięcie warte pochwał.
W sobotnim konkursie drużynowym było polskie podium, ale zdarzyła się też powtórka z Zakopanego: siedem dobrych skoków, jeden nie – i to wystarczyło, by po raz pierwszy w sezonie wygrali Norwegowie. Pechowcem był Kubacki, ale podobnie jak w przypadku Stękały pod Wielką Krokwią nikt nie czynił mu wyrzutów. Trener Michal Doležal zwracał raczej uwagę na fakt, że konkurs był wyrównany i polegał nie tylko na gonieniu Graneruda i kompanii, ale także na obronie drugiej pozycji przed Niemcami (z odrodzonym Geigerem w składzie) i Austriakami (z wypoczętym Stefanem Kraftem).