Polskie sny o potędze w skokach narciarskich będą trwać, choć może znajdzie się ktoś wyjątkowo marudny, kto będzie narzekał, że Stoch i pozostali nie stanęli na najwyższych stopniach podium, że drugie miejsce mistrza olimpijskiego, siódme Stefana Huli z Piotrem Żyłą, także dziesiąte Dawida Kubackiego to odrobinę za mało.
Narzekać nie warto. Konkursy na skoczni im. Adama Małysza udały się pod wieloma względami. Przede wszystkim były emocjonujące – każdy widział, że klasyfikacja zmieniała się dynamicznie, że kandydatów do wygranej pojawiło się wielu i liczni Polacy byli wśród nich. Siódemka wystartowała w konkursie indywidualnym, piątka była w najlepszej dziesiątce po pierwszej serii, czwórka zakończyła start w elicie.
Pożegnanie Jandy
Zwycięstwo Japończyka było w pełni zasłużone, Junshiro Kobayashi równo i świetnie skakał od piątkowych kwalifikacji. Ten wynik dodał pikanterii rywalizacji, tak samo jak to, że lider po pierwszej serii Niemiec Richard Freitag spadł na czwartą pozycję.
Poprzedzający niedzielne zawody sobotni konkurs drużynowy z udziałem 12 ekip był dobrym wstępem. Polacy wystartowali w złotym składzie z MŚ w Lahti: zaczynał Żyła, po nim skakali Kubacki, Kot i Stoch.
Skakali tak, że też trudno było się nudzić. W połowie walki polska czwórka nawet prowadziła. Wprawdzie przewaga nad konkurencją była skromna (1,1 pkt przed Austriakami, 2,9 pkt przed Norwegami), ale wystarczyła, żeby kibice w Wiśle przeżywali euforię. Nieco dalej, na czwartym miejscu, byli Niemcy, głównie dlatego, że Marcus Eisenbichler lekko podparł lądowanie i stracił sporo punktów.