Jan Ziobro - Skok do biznesu

Reprezentacyjny skoczek narciarski i przedsiębiorca Jan Ziobro w rozmowie z „Rzeczpospolitą" o meblarstwie, nauce biznesu i sporcie. Rozmowa z marca 2017 roku.

Aktualizacja: 16.01.2018 15:46 Publikacja: 15.01.2018 23:01

Jan Ziobro - Skok do biznesu

Foto: AFP

Rzeczposoplita: Panie Janku, czy znani skoczkowie narciarscy naprawdę potrafią zaprojektować zestawy, które produkuje firma Meble-Ziobro?

Jan Ziobro: Te cztery kolekcje: Urban, Clever, Witty i Chalet, są rzeczywiście wymyślone przeze mnie, Jakuba Jandę, Piotrka Żyłę i Klemensa Murańkę. Chłopaki oczywiście nie określili kształtu każdego mebla w kolekcji, nie wyliczyli każdej miary: głębokości, wysokości i szerokości, bo nad tym pracują specjalni ludzie, ale pomysł jest ich i chwilę nad nim posiedzieli. Wygląd, kolory, kształt całości to jak najbardziej sprawa chłopaków, to są ich dzieła.

Kiedy to zrobili?

Mieli czas, bo to nie jest tak, że dziś się coś wymyśla i jutro jest gotowe do produkcji. Trzeba poświęcić rok lub półtora, by ustawić linię produkcyjną, ludzi, maszyny, zadbać, by było jak najmniej odpadów przy cięciu, a potem dopiero wprowadzić meble na rynek.

Gdy koledzy projektanci skończą kariery skoczków, to ich pan zatrudni?

Nie wiem, czy będą chcieli, ale taki Jakub Janda już w zasadzie mógłby kończyć ze skokami i dawno mu powiedziałem, że jak zechce, to czeka na niego miejsce.

Ma pan już prosto wytyczoną drogę po karierze sportowej?

Tak, firma to jest poważna sprawa. W zasadzie wiem, co będę robił. Mam przed sobą jeszcze trochę skakania, ale sport jest sportem, a biznes biznesem. Dobrze, że w moim przypadku jedno pomaga drugiemu.

Jak pan godzi obowiązki wyczynowego sportowca, szefa lakierni, projektanta, zarządcy?

W sezonie w firmie jestem gościem. Ale nawet jak wpadam na dzień do Spytkowic, to przychodzę do lakierni, sprawdzam, patrzę, czy wszystko jest tak, jak ma być, rozmawiam z pracownikami, czasem pytam, ile udało się im zrobić, choć te informacje zwykle mam wcześniej, bo zastępuje mnie żona. Jest też ze mną brat, tata jeszcze nam pomaga. Codziennie jestem z nimi w kontakcie, w Lahti także tak było.

I nie wpływa to na pana formę na skoczni?

To jest dla mnie dobre, że na chwilę mogę zapomnieć o skokach. Myślę, że zastanawianie się nad tym, co dzieje się w firmie, skutecznie odciąża mi głowę.

A po sezonie, gdy jest pan w domu dłużej?

To bywa, że mam dość firmy, ciągłych telefonów, pytań i problemów. Niby wszystko idzie jak pan Bóg przykazał, ale czasem jest tak, że coś mi nie wychodzi. Na przykład mamy duże ubytki drewna, człowiek się denerwuje, bo to strata. Czasem tak to trwa tydzień albo dwa i mam wówczas wszystkiego dość. Wtedy rośnie we mnie chęć pójścia na skocznię. I idę. Z wielką chęcią idę, wychodzę sobie na górę, rozgrzeję się, zrobię trening, skoczę raz i drugi, i czuję się wolny. Wtedy znów jest mi lepiej i mogę wracać do firmy. Realizuję się w jednym i drugim. I czuję, że mam szczęście, bo nie każdy ma taką możliwość.

Rozwija pan firmę?

Do końca roku planujemy być z naszymi meblami w 40 punktach w Polsce i myślę, że nam się to uda. Trochę towaru wysyłamy na Słowację. Od półtora roku więcej inwestujemy w systemy lakierowania, bo oprócz mebli wykonujemy także fronty meblowe – to w tym fachu są osobne branże. To jest właśnie teraz na mojej głowie.

Czy to lakierowanie zaczęło się od malowania kasków kolegom skoczkom?

Może trochę tak, najpierw lakierowałem kaski, później wzięliśmy się do lakierowania mebli, ale tak szczerze, to działo się niemal w tym samym czasie. Od razu zależało mi na jakości, bo w lakierni musi być czysto jak w szpitalu. Nie wystarczy kupić jakiś pistolet i kompresor za 500 lub 1000 zł. Przede wszystkim liczy się zdrowie pracowników.

Jaka jest skala pańskich inwestycji?

Można kupić maszynę, tzw. mercedesa wśród narzędzi stolarskich lub lakierniczych, i dać za nią, powiedzmy, 100 tys. euro, można kupić podobną chińskiego producenta za 30 tys. euro. Ja chińskich nie kupuję. Kupuję wydajne maszyny niemieckie, włoskie, od firm specjalizujących się w tej branży od lat.

Jak pan się nauczył biznesu?

Kursów nie kończyłem. Od dziecka jestem wychowany, by ciężko pracować. Rodzice zawsze tak pracowali i przez nich byliśmy tak samo uczeni: ja, bracia, siostra, która nam pomaga w stolarni i prowadzi sprawy biurowe. Mieliśmy kiedyś piekarnię, musieliśmy wstawać o czwartej rano i rozwozić chleb. Zajmował się tym brat Józek, potem wszyscy młodsi po kolei. Czasem nawet w niedzielę, gdy inne dzieci się bawiły, my jechaliśmy do piekarni, bo trzeba było pomóc albo iść do sklepu. To był dla nas dosłownie ciężki chleb. Zawsze były kłótnie, które z dzieci ma iść do roboty. Szkoła życia.

Długo trwała?

Człowiek uczy się zawsze, ja też nie mogę powiedzieć, że o meblach i lakierowaniu wiem wszystko. Życie potrafi mnie zaskoczyć. Po piekarni i pierwszej stolarni budowaliśmy drugi zakład produkcji mebli, potem stację paliw, znowu halę produkcyjną, następną stację paliw. Zawsze w domu trwała budowa i nauczyliśmy się kierowania takimi sprawami. Mogę powiedzieć, że mam 26 lat i niemal tyle czasu jestem przy biznesie. Żaden, nawet najmądrzejszy, kurs tego nie da, by po roku stać się Billem Gatesem, prawda?

Inne sporty
Ruszyła Suzuki Marine Academy 2025. Przygotuj się na sezon na wodzie!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. uruchomił nową usługę doradztwa inwestycyjnego
Inne sporty
Jan-Krzysztof Duda dla „Rzeczpospolitej”: Nie boimy się sztucznej inteligencji
Inne sporty
Rusza walka o mistrzostwo świata na żużlu. Warszawa poddaje się ostatnia
szachy
Weselin Topałow, były mistrz świata w szachach, dla „Rzeczpospolitej”: Dobrze jest łączyć show i wygrywanie
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Inne sporty
Puchar Świata. Najlepsi na świecie wystąpią w Beskidach
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont