Miał uszkodzone płuca oraz przewód pokarmowy, do tego pękniętą czaszkę, złamane nos, kciuk i bark. Lekarze założyli mu 130 szwów. Dziewczyna podobno poznała go tylko dzięki fragmentom brwi i rzęs. Kiedy zajrzała do ust, zobaczyła pustkę. A właściwie wnętrze nosa, bo Jakobsen stracił dziesięć zębów, część szczęki oraz pół podniebienia.
Nigdy nie zapomnę, co wydarzyło się w Katowicach. Teraz chcę przede wszystkim poczuć się na nowo kolarzem i znów regularnie zwyciężać.
Możliwe, że życie uratował mu instynkt kolegi Floriana Senechala, który przebiegł przez rozsypane barierki, klęknął, podniósł głowę Jakobsena i położył na kolanie. Krew wypłynęła z gardła, z ust. Znowu mógł oddychać. Wcześniej uderzył w asfalt, pędząc na rowerze 85 km/h. Widzowie byli w szoku. Nikt nie umiał zareagować i mu pomóc.
Wszystko stało się w Katowicach, na prostej ochrzczonej przez organizatorów Tour de Pologne „świątynią sprintu". Kolarze bujali się na rowerach, szli ławą, aż Holender Dylan Groenewegen w ferworze walki tak popchnął Jakobsena, że ten zrobił salto w powietrzu, wpadł w stojącego na poboczu sędziego i uderzył o asfalt.
Czytaj więcej
Rok temu Fabio Jakobsen mógł zginąć, a dziś po raz trzeci świętował etapowe zwycięstwo w wyścigu Vuelta a Espana. Holender był najszybszy na finiszu w Santa Cruz de Bezana.