Wyniki dwóch weekendowych konkursów na dużej skoczni w Innsbrucku są, jakie są: Niemiec Markus Eisenbichler to mistrz indywidualny, jego rodak Karl Geiger został wicemistrzem świata, zdolny Szwajcar Killian Peier zdobył brąz. Drużyna Niemiec była zdecydowanie najlepsza w niedzielę, zespoły Austrii i Japonii stanęły na kolejnych stopniach podium.
Polacy w sobotę po zawodach mówili o niedosycie i ambicjach, więc przed walką drużyn można było jeszcze wierzyć w hasła: niedziela będzie dla nas, skoki w drużynie to inna sprawa, czas na mobilizację – bo czasami takie słowa się sprawdzały. Tym razem zaklęcia nie pomogły – w niedzielę po południu Piotr Żyła, Stefan Hula, Dawid Kubacki i Kamil Stoch musieli się godzić z czwartym miejscem.
Norwegia i reszta świata
Nikt z polskiej czwórki nie zawalił. Każdy skoczył w zasadzie wedle możliwości. Po nagłym zastępcy Jakuba Wolnego Stefanie Huli nie spodziewano się nadzwyczajnej formy i tej formy pan Stefan nie pokazał. Problem polegał na tym, że żaden z Polaków nie wyskoczył ponad solidność, nie poleciał na Bergisel z szumem skrzydeł jak niedawno w Willingen, jak dwa lata temu podczas mistrzostw w Lahti.
Złoto na pewno zobowiązuje, może też trochę obciąża, tym bardziej że każdy z polskich skoczków nosił w konkursie drużynowym złoty plastron z napisem „World Champion 2017". Może jednak najbardziej ciążyła Stochowi i kolegom świadomość, że rywale, zwłaszcza Niemcy, wyglądali na zdecydowanie mocniejszych, że proste porównania i rachuby z kwalifikacji oraz treningów pokazywały, iż w konkursie o medale będzie przymus skakania wybitnego, a nie tylko dobrego lub bardzo dobrego.
Wspomnienia z walki drużynowej będą zatem letnie – tylko skok otwarcia mógł dać nadzieję: Żyła miał drugi wynik za Geigerem, ale parę minut później Hula stracił tyle, że Polacy spadli na szóste miejsce, po próbie Kubackiego awansowali na czwarte i dalej, już do końca konkursu, tej pozycji nie zmienili. Zmieniała się tylko strata do Japończyków, czasem wynosiła 2 punkty, czasem ponad 10.