Debiut polskiej czwórki męsko-damskiej trenerzy potraktowali poważnie, Kinga Rajda i Kamila Karpiel dostały do pomocy mistrzów Dawida Kubackiego i Kamila Stocha – w efekcie można było cieszyć się rywalizacją, przez parę chwil nawet w rejonach brązowego medalu, nie tylko oglądać te i tych, którzy w tej specjalności już okrzepli.
Od pierwszego skoku walkę o złoto toczyły tylko dwie drużyny: Austrii i Niemiec, to na razie liga niedostępna dla innych. Ostatni medal wstępnie przydzielano Japonii (w końcu skakał Ryoyu Kobayashi), ale okazało się, że ta część konkursu była znacznie bardziej zacięta. Podobne ambicje i możliwości miały ekipy Norwegii oraz Słowenii, a nawet, o czym trudno było pomarzyć – Polski.
W konkursie pojawiło się 13 drużyn, serie zaczynały panie, potem skakali panowie i tę kolejność powtarzano, choć z przyczyn oczywistych trzeba było odrobinę czekać na przesunięcia belki startowej. Różnica jest znaczna: zależnie od pomiarów wiatru skoki kobiece zaczynały się z 18. i 20. pozycji belki, męskie z 8., 9. i 10.
Pogoda tym razem za bardzo nie przeszkadzała, chmur prawie nie było, opadów wcale, zachodzące słońce ładnie oświetlało góry, to duży komfort dla wszyskich, że nie trzeba było zbyt często zwracać uwagę na wiatromierze, także argument dla tych, którzy uważali, że piątkowy konkurs panów zdecydowanie powinien zostać przełożony na sobotę.
Do kronik polskich skoków narciarskich należy przekazać, że Kinga Rajda zaczęła rywalizację bez strachu, jej poprawny skok oznaczał ósme miejsce drużyny. Dawid Kubacki zaś, jak na mistrza świata przystało poleciał całe 112 metrów – rekord obiektu i dowód, że złoto poszło, przy wszystkich zastrzeżeniach do warunków piątkowego konkursu, we właściwe ręce.